Kulturalna jazda z krakowskim bardem

Kompozytor, pianista, poeta i piosenkarz niegdyś związany z legendarną krakowską Piwnicą pod Baranami w środowisku artystycznym uchodzi za autorytet w dziedzinie motoryzacji. A do tego pamięta imię i nazwisko instruktora, który uczył go jeździć samochodem przed 24 laty!

Mikołaj Radomski: Czy interesuje się Pan motoryzacją, czy też przedstawicielowi kultury wyższej nie wypada zajmować się taką tematyką?

Grzegorz Turnau: (śmiech) Ja jestem kompletnie zbzikowany na punkcie samochodów, od dziecka. Pierwszym moim pojazdem był czeski motorower „babetta”. Kupiłem go w wieku 10 lat, jak tylko mogłem zrobić kartę rowerową. Od tamtej pory miałem kilkanaście różnych pojazdów. Więc trafił pan na odwrotną sytuację, mnie bardziej interesują samochody niż kultura wyższa.

– A co szczególnie? Zabytkowe samochody, technika jazdy, rajdy, może sporty ekstremalne…

– Do ekstremalnych nie mam zacięcia, ale bardzo cenię sobie dobre i ciekawe samochody. Miałem w życiu różne auta, często je wymieniam i dlatego zwiedziłem trochę ten motoryzacyjny świat. Przez dłuższy czas bawiłem się w terenowe wycieczki jeepami w krakowskim klubie „Jeep Pasja”. Bardzo cenię też „stajnię” subaru, mam samochód tej marki. Ale moim najdziwniejszym pojazdem był sprowadzony z USA jeszcze w latach 90. taki full size van, który wówczas budził żywe zainteresowania na polskich drogach. To był ford econoline 150 w wersji custom. Wyglądał jak salonka Bieruta – tak mówiło się kiedyś na specjalne wagony kolejowe dla dygnitarzy. To było z mojej strony szaleństwo. Ford palił straszne ilości benzyny, ale był wygodny i uroczy. Tak brzydki, że aż piękny.

– Koledzy musieli patrzeć na Pana ze zdziwieniem.

– Tak, bo to wyglądało monstrualnie. Ale kosztował tyle, co przeciętny samochód osobowy w Polsce.

– Ma Pana jakieś ulubione auto?

– Teraz jeżdżę wygodnym i bardzo sprawnym, a także oszczędnym BMW 530d. Ulubionym pozostanie jednak mój pierwszy i jedyny mercedes, którego kupiłem, gdy miał 17 lat. To był model W115 w wersji 220D, rocznik ’73, przejściówka z pionowymi lampami, ale elementami wyposażenia następnej wersji. To był cud, bo ja się przesiadłem z malucha. Różnica rozmiarów galaktyki. Do niedawna to auto jeszcze jeździło, więc to najlepiej świadczy o tym, jakie mercedesy kiedyś produkowano.

– Podobno doradzał Pan przy zakupie samochodu Zbigniewowi Zamachowskiemu?

– Koledzy do mnie dzwonią, gdy potrzebują zmienić auto. Zbyszkowi w pewnym momencie bardzo powiększyła się rodzina. Musiał pójść w stronę vana. Ja poleciłem mu chryslera. I nie żałuje tego. Ja sam miałem dwa takie „voygery”, w wersji wysokoprężnej. Przejechałem nimi kilkaset tysięcy kilometrów i bardzo je sobie chwaliłem. Miały tylko jedną wadę: nadawały się do jazdy na wprost, ale na zakrętach trochę pływały.

– Czy pamięta Pan swój kurs jazdy?

– Pamiętam nawet instruktora. Nazywał się Roman Malisz i pracował w LOK-u przy ul. Pomorskiej w Krakowie. Był szalenie sympatyczny, nigdy nie podnosił głosu. Nie wiem, czy jeszcze pracuje, bo to był 1987 rok. Jeździłem czerwonym fiatem 125p. Pan instruktor od razu zorientował się, że umiem prowadzić i kurs ograniczał się do wspólnego narzekania na stan dróg i załatwiania drobnych sprawunków. Wcześniej prowadziłem nielegalnie, ojciec uczył mnie jeździć starą warszawą na nieczynnym lotnisku. Kilka lat temu moja córka robiła prawo jazdy więc i ja przy okazji „zdawałem” ten egzamin. W internecie przedarłem się przez testy. Kilka razy nie zdałem, ale później już szedłem jak burza. Uważam, że jest jedna rzecz, której się nie uczy. Chodzi o jazdę poza miastem. Jeżeli ktoś szkoli się w dużym mieście, to jest skazany wyłącznie na jazdę w ruchu ulicznym. A jak później wyjedzie na szosę, szczególnie w naszym kraju, to sobie zupełnie nie radzi. Drugi błąd polega na tym, że nie uczy się kierowców zachowania w warunkach ekstremalnych. Miałem okazję uczestniczyć w takim kursie. Prowadziłem autobus, TIR-a, próbowałem sił na macie poślizgowej. Dzięki temu można dowiedzieć się, jak człowiek reaguje, sam o sobie nie wiedząc wiele, na przykład podczas ekstremalnego hamowania na śliskiej nawierzchni. W kraju, w którym przez pół roku jest zima, to powinna być podstawa kursu! A tak, potem ludzie wpadają na latarnie, hamują bezmyślnie, nie wiedzą, co zrobić, gdy im auto staje bokiem. A to są sytuacje normalne w naszym klimacie. Rozumiem, że nie uczy się tego na Florydzie, ale tu?

– Za którym razem zdał Pan egzamin na prawko?

– Za pierwszym. Egzamin trwał krótko, może 10 minut. Odbywał się wieczorem i w deszczu. Chyba zdradzałem duże opanowanie pojazdu i egzaminator uznał, że wystarczy. Miałem wtedy niespełna 20 lat. Gdybym miał zdawać teraz, dużo bardziej bym się bał.

– Na Pana stronie internetowej można obejrzeć fotografie, na których pozuje Pan na starych motorach. Zabytkowe jednoślady to Pana pasja?

– Chciałbym, ale nie mam warunków. Może w przyszłości będę miał garaż, w którym będę mógł odremontować stary samochód lub motor. Ostatnim moim motorem była WFM-ka po ojcu. To było dawno temu, później poszła na części. A motocykl z koszem na zdjęciach to radziecka kopia BMW, który należy do kolekcji pewnego pana w Krakowie. Wypożyczyliśmy go do sesji zdjęciowej płyty „Fabryka klamek”.

 

Grzegorz Turnau

Kompozytor, pianista, wokalista, autor tekstów. Urodził się 31 lipca 1967 roku w Krakowie. Jako 17-latek debiutował na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie. Dzięki zdobyciu pierwszej nagrody został zaproszony przez Piotra Skrzyneckiego do legendarnej Piwnicy pod Baranami. Do najbardziej znanych piosenek Grzegorza Turnaua należą: „Cichosza”, „Między ciszą a ciszą”, „Pamięć”, „Bracka”, ”To tu, to tam”, „Tutaj jestem”, „Kawałek cienia”, „Na plażach Zanzibaru”.

 

2 komentarze do “Kulturalna jazda z krakowskim bardem”

  1. Pingback: แทงบอล sbobet

Dodaj komentarz