To nie miało prawa się wydarzyć, czyli Skiby potyczki z autami

Krzysztof Skiba

– Uczyłem się jeździć fiatem 126p. Była zima, stan wojenny, a ja mijałem się na ulicach Gdańska z czołgami. Pamiętam też instruktora, podejrzewałem, że był byłym ubekiem lub milicjantem. Dodatkowo w czasie kursu lubił załatwiać na mieście swoje sprawy. Byliśmy m.in. u zegarmistrza, w urzędzie – mówi w rozmowie ze „Szkołą Jazdy” znany showman Krzysztof Skiba.

Jakub Ziębka: Zacznę od nietypowego pytania: jakie są pana związki z Bogatynią?

Krzysztof Skiba: Na pewno tam występowałem – dwa, nawet chyba trzy razy. Coś jeszcze? Pamiętam, że kiedyś odbyłem taką tajemniczą wycieczkę w pobliżu znajdującej się nieopodal Bogatyni kopalni odkrywkowej. Niezłe widoki. Myślę, że można byłoby tam nakręcić jakiś apokaliptyczny film. To chyba tyle.

Pytam, bo mieszka tam Krzysztof Skiba, od wielu lat „załatwiający wszelkie sprawy związane z motoryzacją”. Tak przynajmniej można wyczytać w internecie.

– No tak, w Polsce mamy ok. 30 tys. Skibów. Krzysztofów też pewnie będzie kilkudziesięciu. Ja sam znam trzech, m.in. handlowca i szefa pola golfowego. Może nawet człowiek posługujący się moim imieniem i nazwiskiem jest aktorem porno? Nie zdziwiłbym się…

Jeszcze kilka słów o Skibach. W latach 90., uczestnicząc w jakimś telewizyjnym programie, dowiedziałem się, że jest nas ok. 16 tys. Niedawno, może rok temu, sprawdziłem to ponownie. Liczba Skibów prawie się podwoiła! A niby Polki nie rodzą dzieci. Cóż, wychodzi z tego, że przynajmniej Skiby rozmnażają się jak króliki. Rośniemy w siłę!

Interesuje się pan choć trochę motoryzacją?

– Nie jestem wielkim fanem motoryzacji, ale samochód traktuję jako ważne narzędzie pracy. Innymi słowy, ma dla mnie znaczenie to, czym jeżdżę. Ale nie w tym sensie, żeby się autem chwalić, zwracać na siebie uwagę. Po prostu w samochodzie spędzam pół życia. My, jako Big Cyc, jeździmy na koncerty busem, ale nie zawsze. Jesteśmy taką zbieraniną ludzi z różnych miast, skazanych na dojeżdżanie do siebie. Trzon zespołu jest z Ostrowa, jednak klawiszowiec mieszka w Lublinie, akustyk – we Wrocławiu, menedżerka – w Opolu, jeden z gitarzystów w Inowrocławiu, no a ja w Gdańsku. Poza tym muszę także dojeżdżać na moje solowe występy.

Kiedyś graliśmy nawet po 150 koncertów rocznie, teraz trochę mniej, ale nie da się ukryć, że przemieszczanie się jest wpisane w nasz zawód.

Jazda samochodem na długich trasach sprawia jeszcze panu przyjemność?

– Tak, gdyby było inaczej, moje życie można byłoby określić mianem wielkiego koszmaru. Jednak, tak jak już wspomniałem, nie chcę za pomocą samochodu zwracać na siebie uwagi. Kiedyś ktoś zapytał mnie, dlaczego nie zmienię sobie tablicy rejestracyjnej i nie wpiszę na nowej „Skiba”. Nie interesuje mnie to. Zresztą podobnie ma więcej osób, które są rozpoznawalne. Po co ludzie mają wiedzieć, że właśnie w tym miejscu parkuje teraz Skiba? Byłby to rodzaj jakiegoś przesadnego narcyzmu.

Ale auto jest ważne, głównie ze względu na komfort jazdy, zwłaszcza na długich trasach. Kilka samochodów się na nich nie sprawdziło, choć sprzedawcy twierdzili, że będzie inaczej. Ale co oni mają mówić?

Wiadomo, Niemiec płakał, jak sprzedawał…

– Od dawna nie kupuję samochodów używanych. Stawiam na nowe. Kiedyś, za czasów studenckich i w początkowej fazie rozwoju kariery Big Cyca, było inaczej. Na przykład w latach 90. kupiłem sobie rocznego opla corsę. A potem miałem dziwne samochody, które nie za bardzo pasowały do muzyka rockowego.

Jakie?

– Choćby renault megane. Trudno było się tym autem rozpędzić, kogoś wyprzedzić, choć wyglądało ładnie. Podziękowałem więc za współpracę. Kupiłem opla zafirę. Ale po jakimś czasie wylądowałem nim w rowie. Zaliczyłem tzw. podwójnego matriksa, czyli sekwencję ziemia-powietrze-ziemia-powietrze. Na szczęście nikomu się nic nie stało. Auto zostało jednak skasowane.

Ta historia sporo mnie nauczyła. Przede wszystkim przekonałem się, że nie należy się spieszyć. Trzeba zapomnieć o wydzwaniających organizatorach koncertów i czekających fanach. Najważniejsze jest bezpieczne pokonanie trasy z punktu A do punktu B.

Po zafirze nadszedł czas na…?

– Opla vectrę. Miałem nawet dwa takie auta. Ale chyba nie pasowały do mojego wizerunku. Gdy samochód zobaczył organizator jednego z koncertów, był zdziwiony i chyba trochę zawiedziony. No bo jak to, Skiba jeździ vectrą? Niby chłop z telewizji, a tutaj coś takiego… Może myślał, że przyjadę maybachem. Potem kupiłem nowszą wersję vectry. No i przesadziłem. Po jakimś czasie zepsuła mi się pompa paliwowa. Zdarzyło się to na A4, między Wrocławiem a Opolem. Po prostu nagle wskaźniki pokazały mi, że za chwilę samochód wybuchnie. Zjechałem na pobocze, założyłem odblaskową kamizelkę, wyciągnąłem trójkąt. Zadzwoniłem do ubezpieczyciela, a ten szybko załatwił mi zastępcze auto. Dzięki temu zdążyłem na koncert.

Ale wróćmy do zepsutej pompy. Co powiedział mechanik z autoryzowanego serwisu? „To nie miało prawa się zdarzyć”. Uwierzyłem w te wyjaśnienia, ale potem znowu coś strzeliło, choć znów „nie miało prawa się zdarzyć”. W zasadzie to tym oplem jeździłem głównie do warsztatu. W końcu dałem sobie z nim spokój, wskoczyłem na wyższą półkę i kupiłem volvo S80.

To był dobry wybór?

– Auto jest dobre dla prezesa banku, nie muzyka rockowego. Nie zdało egzaminu zimą. Mam garaż, do którego trzeba było jechać trochę pod górę. I były z tym problemy. Poza tym nie są prawdziwe opinie, że volvo się nie psuje. Jednak po roku zepsuła się skrzynia biegów. Co usłyszałem od mechanika z autoryzowanego warsztatu?

„To nie miało prawa się zdarzyć”.

– Właśnie. I to był dla mnie sygnał, że nie ma aut, które się nie psują. Jeśli słyszę od sprzedawcy: „to jest najmniej usterkowy samochód”, zapala mi się kontrolka. To nie koniec moich przygód z volvo. Na środku jednego z warszawskich skrzyżowań zapadło mi się sprzęgło. Zablokowałem skrzyżowanie, czekam na lawetę, a tu pojawiają się ludzie, proszą o autograf, chcą pogadać, robią zdjęcia. Czekałem tylko na artykuł w portalu plotkarskim i tytuł: „Skiba stoi na środku skrzyżowania. Zabrakło mu paliwa”.

W końcu postawiłem na mitsubishi pajero. Mam je już od czterech lat, naprawdę się sprawdza!

Pamięta pan swój kurs i egzamin na prawo jazdy?

– Jasne, było to w 1982 roku. Uczyłem się jeździć fiatem 126p. Była zima, a ja mijałem się na ulicach Gdańska z czołgami.

Pamiętam też instruktora, podejrzewałem, że był byłym ubekiem lub milicjantem. Dodatkowo w czasie kursu lubił załatwiać na mieście swoje sprawy. Byliśmy m.in. u zegarmistrza, w urzędzie. Mocno wkurzyłem się w momencie, gdy pojechaliśmy do jego dziewczyny. Ja zostałem w aucie, a akcja trwała dużo dłużej niż 15 minut. Ale egzamin zdałem za pierwszym razem!

Wracając do malucha, kiedyś nawet napisałem tekst do piosenki. Nazwaliśmy ją „Mały fiat”. Nie był to może wielki hit, ale w serwisie YouTube ma ponad milion odsłon.

Krzysztof Skiba – współzałożyciel i frontman rockowego zespołu Big Cyc, autor tekstów piosenek, tekstów satyrycznych, artysta rozrywkowy, telewizyjny showman, felietonista, twórca happeningów.

 

1 komentarz do “To nie miało prawa się wydarzyć, czyli Skiby potyczki z autami”

  1. Pingback: rtp slot gacor

Dodaj komentarz