Samochodem szkoleniowym na egzamin – problem ciągle otwarty

Kazimierz Hajda

Rozmowa z Kazimierzem Hajdą, posłem Prawa i Sprawiedliwości i członkiem podkomisji nadzwyczajnej do rozpatrzenia rządowego projektu ustawy o kierujących pojazdami.

Szkoleniowcy mają już dość narzucanych przez WORD-y zbyt częstych zmian flot, które narażają ich na olbrzymie koszty. Co więcej, na koszty narażone są również WORD-y. Branżowcy wyliczają, że przy 49 WORD-ach, gdzie średnio jest około 15 samochodów wartych po 25 tys. zł każdy, koszt zakupu tych pojazdów wynosi okresowo co 3-4 lata około 27 mln zł. To olbrzymia kwota, zważywszy na fakt, że procent wykorzystania tych pojazdów w okresie spadku liczby egzaminów jest coraz mniejszy. Z drugiej strony stoją ośrodki szkolenia dysponujące kilkudziesięciotysięczną flotą gotowych do wykorzystania pojazdów. Propozycja, żeby posłużyły też do egzaminowania, jest ciągle aktualna.

 

SJ: – Środowisko szkoleniowe liczy na zmiany w kwestii samochodów, jednak jest podzielone. Część przedstawicieli chce konsorcyjnego wyboru auta do egzaminowania, którego dokonywałyby WORD-y w porozumieniu z organizacjami społecznymi zrzeszającymi OSK. Inni chcą raczej, żeby całkowicie zaprzestać przeprowadzania krzywdzących przetargów i umożliwić kursantom przystępowanie do egzaminu na wskazanym przez siebie samochodzie. Które rozwiązanie Pana zdaniem pomoże uzdrowić sytuację?

Kaziomierz Hajda: – Uważam, że podstawową rzeczą przy zdawaniu egzaminów na prawo jazdy jest to, żeby kursant miał możliwość, podkreślam – możliwość, a nie obowiązek zdawania egzaminu praktycznego na takim typie pojazdu, na jakim się uczył. Moje prywatne wieloletnie doświadczenie podpowiada mi, że każda przesiadka z jednego typu auta na drugi, nawet dla doświadczonego kierowcy, związana jest z koniecznością adaptowania się, trwającego wiele minut. Wchodzą tu w grę takie sprawy, jak charakterystyka pedałów gazu i sprzęgła, moment obrotowy silnika, tu częste gaśnięcie przy startowaniu, inne widoczności i perspektywa w lusterkach, czucie gabarytów auta, inny układ nie tylko dźwigni biegów, ale właściwie wszystkich przełączników, czyli świateł, kierunkowskazów, spryskiwaczy itd. A przecież zdający dodatkowo jest pod presją stresu związanego z tym, że jest to właśnie egzamin.

– Czyli kursant sam powinien zdecydować, na czym będzie egzaminowany?

– Oczywiście. Jeżeli zainteresowany czuje się na siłach, niech zdaje na takim pojeździe, jaki mu stawia do dyspozycji ośrodek egzaminujący. Dlatego dziwię się, że niektórzy moi koledzy posłowie z podkomisji są przekonani, że nie ma tego problemu i z ich wypowiedzi wynika, że sami jako kierowcy są lepsi od Hołowczyca czy Kubicy, a przecież nawet ten ostatni po przesiadce przed ponad pół rokiem z bmw na „renówkę” jeszcze egzaminu nie zdał, choć tak go lubimy.

Pewnie problem byłby rozwiązany, gdyby wszystkie ośrodki szkolące i egzaminujące miały taki sam typ pojazdów. Ale to jest oczywiście nierealne. Bo czemu nie pójść dalej i nie zadecydować, że w ogóle wszystkie pojazdy np. osobowe poruszające się po naszych drogach to ma być ten sam typ. Na pewno poprawiłoby to bezpieczeństwo ruchu drogowego. Ale nawet w umundurowanych Chinach by to nie przeszło.

– A co wobec tego z pomysłem konsorcyjnego wyboru auta do egzaminowania?

– Oczywiście nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby WORD-y i organizacje zrzeszające OSK robiły wspólne zakupy pojazdów co np. 4 lata, powołując do życia odpowiednie konsorcja, przecież prawnie dopuszczalne, i na tej drodze mogłyby uzyskiwać dobrą cenę, korzystając z efektu skali. Ale musi tu obowiązywać absolutnie dobrowolność, nie może być żadnego przymusu. Przecież w różnych miejscach pojazdy zużywają się w różnym tempie, poza tym w tych okresach czteroletnich dziesiątki ośrodków upadną, a dziesiątki innych powstaną. Czy ktoś chciałby te nowe do czegoś przymuszać? Zatem w Ustawie o kierujących pojazdami żadnych zapisów o obligatoryjnych wspólnych zakupach pojazdów być nie może. Tutaj zresztą Ministerstwo Infrastruktury ma taki sam pogląd, co wyraźnie Minister Jarmuziewicz na posiedzeniu podkomisji wyartykułował.

– Podsumowując, stawia Pan jednak, że ustawa umożliwi jednak zdawanie egzaminu na samochodzie zapewnionym przez osobę zdającą?

– Biorąc pod uwagę wszystko, a zwłaszcza pewnik, wyrażony na początku mojej wypowiedzi, że kursant musi mieć możliwość zdawania egzaminu na takim pojeździe, na jakim się jazdy uczył, jestem przekonany, że musi przejść taki zapis w ustawie, który mówi, że egzamin praktyczny odbywa się na pojeździe pozostającym w dyspozycji WORD-u lub wskazanym przez osobę egzaminowaną. Oczywiście w założeniu, że „pojazd wskazany” spełnia wszelkie wymogi pojazdu, na którym można się uczyć jazdy i zdawać egzamin, a więc zapewne będzie to pojazd ośrodka szkolącego, a dobra wola WORD-u pozwoli na zainstalowanie urządzenia rejestrującego przebieg egzaminu, bo przecież za to bierze pieniądze.

– Pracując nad kształtem tej wyczekiwanej przez branżę ustawy, z pewnością przygląda się Pan temu, jak wygląda w Polsce proces szkolenia i egzaminowania. Co Pana razi najbardziej?

– Nie wszystko w czasie egzaminów, a może i szkoleń jest takie „cacy”. Nie śledziłem tego wcześniej, dopóki los nie rzucił mnie do tej podkomisji, ale właśnie z tego powodu, że już w niej jestem, przeprowadziłem rozeznanie. Razi mnie, że podczas egzaminów występuje ciągle takie „sadystyczne” podejście do delikwenta, który zanim siądzie do samochodu, już w wyniku „obróbki” przez egzaminatora jest kompletną „galaretą”. I niestety rejestrowanie przebiegu egzaminów nic tu nie pomoże. Pomóc może jedynie rzetelne, kontrolne podejście szefów WORD-ów, i o to ich proszę.

Rozmawiał Maciej Piaszczyński

 

6 komentarzy do “Samochodem szkoleniowym na egzamin – problem ciągle otwarty”

  1. Pingback: clase azul 25 year anniversary​

  2. Pingback: ที่พักรายวัน รามอินทรา

Dodaj komentarz