Jedziemy po bandzie. Felieton Marcina Zygmunta

nauka jazdy

Drodzy właściciele OSK, może nie płyńmy z wartkim nurtem ministerialnych propozycji, tylko zaproponujmy coś więcej? Pokażmy, że i my mamy wartościowe pomysły!

Wielokrotnie na łamach „Szkoły Jazdy” postulowałem o maksymalne uproszczenie systemu szkolenia kandydatów na kierowców. Chodzi przecież o to, żeby był jasny i przejrzysty, nierodzący patologii. Każdy rozsądnie myślący właściciel szkoły jazdy wie, że biurokracja zabiera wiele czasu i przysparza niewiele mniej zmartwień.

W pogoni za medalami

Pytanie tylko, ilu tych rozsądnie myślących mamy? Bo często jest tak, że firmy z branży szkoleniowej są zarządzane przez ludzi ukształtowanych za czasów komuny. Dla nich wolny rynek to jakiś mityczny obraz, taka Atlantyda. Widać to po ludziach zrzeszonych w rozmaitych stowarzyszeniach, działających, w ich mniemaniu, na rzecz branży OSK w Polsce. Wydaje mi się jednak, że dobrze wychodzi im tylko wystawianie piersi po kolejne medale od władz. Nie ma dla nich znaczenia, kto aktualnie rządzi. Poglądy? Kto by o nie pytał? Chodzi o znalezienie się przy korycie. Tak więc, drodzy właściciele OSK, może nie płyńmy z wartkim nurtem ministerialnych propozycji, tylko zaproponujmy coś więcej? Pokażmy, że i my mamy wartościowe pomysły!

Utrudniać jak tylko się da! Dla dobra kursantów

Mnie akurat ich nie brakuje. Co zatem proponuję? Kursant powinien uzyskać profil kandydata na kierowcę w wydziale komunikacji, na policji, w ABW, CBA oraz od księdza proboszcza. Tak żeby instruktor wiedział, z kim ma do czynienia. Kursant, odwiedzając każdą z tych instytucji, wykaże, że zależy mu na uzyskaniu prawa jazdy. Obecnie takiej postawy nie widzę. Ale po tylu wizytach w urzędach, staniu w kolejkach, oczekiwaniu na terminy, wielu wypisanych wnioskach będziemy mieli pewność, że kursantowi będzie się chciało!

Badania lekarskie powinny się odbywać przed komisją powołaną przez wojewodę. W jej skład wchodziliby: lekarz medycyny pracy, psycholog oraz psychiatra. Chodzi o to, żeby na samym początku utrudnić uzyskanie prawa jazdy osobom, które z różnych względów nie powinny go posiadać.

Zajęcia teoretyczne i praktyczne powinny być obowiązkowe. Każdy kursant musiałby podpisywać się na liście obecności. Jeśli tak się nie stanie, powinien ponownie starać się o uzyskanie profilu kandydata na kierowcę oraz poddać się wszystkim badaniom. Taka perspektywa da kursantom wiele do myślenia. Może dzięki temu podczas zajęć będą uważnie słuchali wykładowcy i starali się notować? Zwiększmy także liczbę godzin szkoleniowych, powiedzmy do 100. Wtedy moglibyśmy uczyć bez pośpiechu, mając czas na omówienie kolejnych zmian wprowadzanych co rusz przez ministerstwo.

Egzamin musi być tak trudny, jak to tylko możliwe. Jeśli kandydat na kierowcę ukończyłby go z wynikiem pozytywnym, zostałby pasowany na kierowcę danej kategorii. Z całą pompą! Uroczystość porównywalna do wesela. Wtedy przyszły kierowca zapamiętałby ją do końca życia!

Cena minimalna niczym błogosławieństwo

Instruktor prowadzący powinien uczestniczyć we  wszystkich jazdach kursanta. Nawet w przypadku, gdy przez jakiś czas będzie go szkolił ktoś inny. Prowadzący powinien siedzieć wtedy na tylnej kanapie i nadzorować pracę kolegi po fachu. Obowiązek uczestniczenia instruktora prowadzącego w egzaminie na prawo jazdy to jeden z najnowszych pomysłów ministerstwa, ale nie ma co się obrażać, tylko zacierać ręce, bo będzie na niego czekało sowite wynagrodzenie. Jeśli kursant uczy się w Poznaniu, a egzamin odbywa się w Gdańsku, wtedy nadzorującemu należałaby się delegacja. To przecież piękne miasto. Warto je pozwiedzać, poznać nowe rejony egzaminacyjne. Same plusy. Oczywiście instruktor prowadzący uczestniczyłby w pasowaniu kursanta na kierowcę. To byłoby wyróżnienie za trud włożony w jego pracę.

Oczywiste jest, że musiałby on spełniać odpowiednie wymagania dotyczące wykształcenia. Najlepiej, żeby było wyższe. No i odpowiedni staż pracy. Powiedzmy 10-letni. Jak dobrze, że mam wyższe wykształcenie oraz 11-letni staż pracy…

Cena kursu, jak postulują marne szkoły jazdy, powinna być ustawowa. Nie może jednak zaboleć kursanta. Więc może 1 tys. zł? Przecież wiele szkół jazdy z dużych miast, mam tu na myśli Poznań, Warszawę czy Gdańsk, oferuje kursy właśnie w tej cenie. I co? Mają się świetnie. Dla nich cena minimalna będzie niczym błogosławieństwo. Za to skutki takiej decyzji odczują właściciele pazernych szkół jazdy. Bo oni żądają aż 2 tys. zł za kurs prawa jazdy!

Oczywiście postulaty, które wymieniłem, nie muszą być wiążące, jestem skory do dyskusji. Może ktoś ma lepsze propozycje? Może to jego koncepty będą rozważane w ministerialnych gmachach? Może komuś uda się zmienić branżę, żeby nie była wolnorynkowa i patologiczna, tylko… No właśnie, jaka?

Marcin Zygmunt, instruktor nauki jazdy, właściciel OSK

10 komentarzy do “Jedziemy po bandzie. Felieton Marcina Zygmunta”

  1. Jedyne z czym się zgadzam to, że egzamin państwowy powinien być trudny a kandydat na kierowcę powinien mieć wyłącznie obowiązek jego zdania. System brytyjski jest mi bardzo bliski. Niech się uczy jak chce gdzie chce i z kim chce babcią, mamą, siostrą czy z kimkolwiek innym Zdany egzamin jest zaswiadcxeniem że potrafi jeździć. Oczywiście nie zabraniam korzystania ze szkół jazdy ale jako opcja fakultatywna ale szkoły te nie mogą być obarczone żadnymi wymogami Jakieś place lokale oznaczenie pojazdu i czerwone pieczątki powodują u mnie odruch wymiotny

  2. Panie Marcinie kursanta trzeba traktować poważnie zmienić AKCENTY nie traktować go jako istotę bezrozumną, On ma kasę i wie czego oczekuje. Kursant wie że może zmienić OSK w każdej chwili . Powiem prościej, jak chcesz kupić koszulę to idziesz do sklepu z koszulami i tam sam osobiście wybierasz kolor,fason, itp. sprzedawca w sklepie jest tylko doradcą, gdy jednak uznasz że oferta jest zbyt mała zmieniasz sklep Ty sam wiesz najlepiej czego oczekujesz i jaka ma być ta koszula Z kursami jest tak samo. Kursant wymusza zmiany i zachowania intr. czy OSK właśnie swoją kasą i coraz częściej to robi przez zmianę OSK, a dobre OSK zrobi wszystko aby przejąć jego pieniądze i żeby wybrał właśnie moje OSK i żeby mi się jeszcze opłaciło na tym polega gra rynkowa.Powiesz że prawo jazdy to nie koszula odpowiadam że TAK ale zasady rynkowe są takie same choć materia jest różna.

  3. Wolny rynek będzie wtedy kiedy z branży szkoleniowej znikną 40 letnie emeryty mundurowe. Większość instruktorów i egzaminatorów to emeryci i to jest problem tej branży.
    Jak mam konkurować z OSK prowadzonym przez emeryta 40 letniego, który jak nie kursantów to pieniądze na życie wypłaci sobie z bankomatu. Te pieniądze bankomatu pochodzą też z moich podatków.

      1. Takie możliwości są do tej pory. Wkrótce branża transportowa również zostanie opanowana przez 40 letnich emerytów bo zauważyłem, że masowo wojskowi w tej chwili robi C i C+E i kwalifikację za co im jeszcze wojsko płaci.

    1. Wystarczyłoby, gdyby zaczęli egzekwować przepisy karne wobec kierowców, ale bezlitośnie. To by od razu ustawiło kursantów: wiedzieliby, na co się decydują. Mój instruktor powiedział kiedyś, że policjanci odbierać prawko powinni już za przekroczenie o 20km/h w t.z. (przekroczenie o 50 to kpina: zabiorą prawko dopiero, jak ktoś zrobi z terenu zabud. autostradę?!), a za jazdę po alkoholu – badania psychiatryczne, jak w USA.
      Plac manewrowy sam się zlikwiduje, jak miasto sprzeda ostatnią działkę, nie będzie gdzie ćwiczyć.

    2. Panie Marcinie, proponuję żeby zamiast tej butelki Whiskey co to Pan rozdaje kursantom w promocji (przynajmniej tak ma Pan na stronie?) skrzyneczkę im dawać, to wykładów będą słuchali jeszcze uważniej hehehe:)

      1. Whisky jest w formie nagrody/prezentu za zdany za pierwszym podejściem egzamin państwowy z teorii i praktyki. Kursant musi udowodnić, że zdał za pierwszym razem egzamin i wtedy whisky jest jego.

    3. Pingback: สมัคร lsm99

    4. Pingback: buy colombian flake cocaine online

Dodaj komentarz