Byle szybko, byle jak

kobieta krzycząca przez telefon

Wyniki zdawalności w poznańskim WORD-zie za rok 2015 to jakiś koszmar! Egzamin teoretyczny na kategorię B zdało 43,93 proc. kandydatów na kierowców, praktyczny tylko 30,5 proc. Winę za to ponoszą także kandydaci na kierowców!

Ze względu na zapowiadane zmiany, które ostatecznie nie weszły w życie, ubiegły rok można uznać za szalony. Szczególnie jego drugą część. Liczba kursantów lawinowo wzrosła, większość właścicieli szkół jazdy zacierała ręce ze względu na możliwość dobrego zarobku. Kto na tym stracił? Oczywiście klienci.

Ale oni też są winni. Tak samo jak autoszkoły oraz WORD-y. Te trzy elementy układanki są z sobą powiązane. Sytuacja, jaka zaistniała w 2015 roku, musiała przełożyć się na słabe wyniki zdawalności. Nie sądzę, że teraz będzie inaczej. Dlaczego? Bo zmiany w prawie zostały przesunięte na styczeń 2017 roku. Czeka nas więc powtórka z rozrywki.

Nauka? Nie mam czasu

Dlaczego uważam, że winni tak niskiej zdawalności są sami kursanci? Bardzo wielu z nich zapisało się na kurs, słysząc coś o zmieniającymi się prawie. Nie docierało do nich, że forma egzaminu się nie zmienia. Każdy pytał, czy zdąży podejść do niego przed wejściem w życie nowych przepisów. Gdy słyszeli, że nie ma na to szans, rozmowa się kończyła. Zaczynały się poszukiwania szkoły jazdy, która zdąży ich wyszkolić przed styczniem 2016 roku.

Doszło nawet do tego, że ludzie dzwonili w połowie grudnia, pytając, czy damy radę skończyć kurs w tempie błyskawicznym. Kiedy pytałem o profil PKK, większość z nich była bardzo zdziwiona. A co to takiego? – pytali.

Wielu kursantów zapisywało się na egzamin teoretyczny bez odbycia kursu. Myśleli, że chwilę potem odbędą szkolenie praktyczne i wymarzone prawko znajdzie się w ich kieszeni. Założenia nie miały jednak często nic wspólnego z realiami. Niektórzy kandydaci na kierowców do egzaminu teoretycznego podchodzili po dziesięć – piętnaście razy! Gdy spytałem, czy przeczytali podręcznik, rozwiązywali testy, odpowiadali, że nie mieli na to czasu! Przecież na egzamin poprawkowy czekało się tylko dwa dni. Woleli więc podchodzić do niego nawet po kilkanaście razy, do skutku. Po co się uczyć?

Krzyki, pretensje

Dla wielu osób wydanie 30 zł za jeden egzamin teoretyczny to śmiesznie niska kwota, niezauważalna w budżecie ich lub rodziców. Co ciekawe, większość w przyszłości chce zostać lekarzami, prawnikami, inżynierami, bo jak twierdzą, są bardzo ambitni i pochodzą z domów, gdzie bardzo duży nacisk kładzie się na edukację. Absolutnie nie przeszkadza im to, że kilkunastokrotne podchodzenie do egzaminu na prawo jazdy jest zwyczajnie słabe.

Szkolenie praktyczne to osobny temat. Wielu kursantów odbywało je tylko po to, żeby szybko wyjeździć godziny uprawniające ich do przystąpienia do egzaminu. Zdarzyło się też, że do akcji wkroczył rodzic. Mama jednego z kursantów zadzwoniła do mnie z pretensjami. Jej zdaniem kurs, na który uczęszczał syn, trwał za długo. Co mogłem na to odpowiedzieć? Ano np. to, że jej syn chciał jeździć w piątki o godz. 20. A trzydzieści godzin kursu to piętnaście spotkań. Wychodzi więc na to, że będzie trwał piętnaście tygodni i skończy się w lutym 2016 roku. Nagle usłyszałem krzyk. Mama kursanta zaczęła mnie obwiniać o to, że ponoć namówiłem syna na taki właśnie terminarz.

Wykwintna kolacja, nie fast food

Działam wedle pewnych zasad. Zgodnie z jedną z nich, umawiam jazdy drogą e-mailową. Miałem więc dowód w sprawie. Kursant otrzymał e-maila o treści: „Proszę podać mi swoją dyspozycyjność, dni i godziny, kiedy można odbywać jazdy”. A ja otrzymałem odpowiedź: „Każdy piątek, od godz. 20”. Nasza korespondencja na tym się nie skończyła. Spytałem, czy zdaje sobie sprawę, że jego kurs będzie trwał piętnaście tygodni, a właściwie jeszcze dłużej, bo nadchodzą święta. Odpisał: „Nie ma problemu”.

Gdy matka dowiedziała się o naszej wymianie e-maili, na chwilę zaniemówiła. Po chwili oznajmiła jednak, że mam jej synowi rozpisać jazdy tak, żeby uczył się jeździć codziennie po południu. Gdy zaprotestowałem i bąknąłem, że nie mam wolnych terminów, usłyszałem w odpowiedzi: „To proszę kupić samochód”.

Ostatecznie z kursu zrezygnowali, bo znaleźli szkołę jazdy, która wyszkoli młodego człowieka w dwa tygodnie. Rozstaliśmy się bez żalu. Potem dowiedziałem się, że do teorii chłopak podchodził sześć razy, praktyki nie zdał do dziś…

Jaki z tego morał? Kurs prawa jazdy to nie zabawa, ale poważne wyzwanie. Kursant musi być dorosły, nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie do odbycia szkolenia.

Żyjemy w czasach, w których żyje się zgodnie z zasadą byle szybko, byle jak. Musimy jednak uświadomić naszym klientom, że kurs prawa jazdy to nie fast food, tylko wykwintna kolacja w dobrej restauracji.

 Marcin Zygmunt, instruktor nauki i techniki jazdy

7 komentarzy do “Byle szybko, byle jak”

  1. statystyki jednak mówią, że do testów bez teorii w szkole podchodzi tylko ok 1% kursantów. Także nie zwalajmy winy tylko na nich nadal sporo szkół tylko udaje, że robi teorie. Daje marną książkę marną płytę i to tyle.

  2. Przecież formalnie to 99% zdających egzamin państwowy było bez pośrednio po zaliczonym egzaminie wewnętrznym! Dla co najmniej połowy OSK w skali kraju była to fikcja i większość z nas doskonale o tym wie. Zastanówmy się wszyscy czy warto ten nonsens utrzymywać i żyć dalej w nie realnym świecie.

  3. Przecież formalnie to 99% zdających egzamin państwowy było bez pośrednio po zaliczonym egzaminie wewnętrznym! Dla co najmniej połowy OSK w skali kraju była to fikcja i większość z nas doskonale o tym wie. Zastanówmy się wszyscy czy warto ten nonsens utrzymywać i żyć dalej w nie realnym świecie.

  4. Pingback: clase azul tequila 750 ml

  5. Pingback: polar

Dodaj komentarz