Szkolenie pod napięciem. Kiedy elektryki pojawią się w szkołach jazdy?

samochód elektryczny

Na razie są uważane za objaw motoryzacyjnej ekstrawagancji. Przez wielu traktowane jako wyznacznik kresu „prawdziwej” motoryzacji, przez niewielu gloryfikowane. Samochody elektryczne – dzisiaj niszowe, w niedalekiej przyszłości mogą istotnie zmienić obraz motoryzacyjnego rynku. Czy szkoleniowego również?

Głównym argumentem przeciwników elektromobilności jest teza, że pojazdy napędzane elektrycznie zabijają ducha tradycyjnej, spalinowej motoryzacji. W końcu nikt, w którego żyłach płynie benzyna, nie zaakceptuje takiej bezpłciowej, nieemocjonującej formy pojazdu promowanej najwyraźniej przez ekologów.

Elektryki były pierwsze

Cofając się do początków motoryzacji myślimy o Karlu Benzu i zbudowanym przez niego w 1885 roku automobilu zasilanym silnikiem spalinowym, uznawanym przez wielu za praprzodka dzisiejszych samochodów. Mało kto jednak wie, że najpierw powstał samochód elektryczny. W 1832 roku Szkot Robert Anderson zbudował powóz elektryczny. W latach 1834-1836 prototyp pojazdu napędzanego energią elektryczną opracował Amerykanin Thomas Davenport. Największym problemem tych pojazdów była kwestia zasilania i magazynowania niezbędnej do tego energii. Zmieniło się to w 1859 roku wraz z wynalezieniem przez Francuza Gastona Planté akumulatora kwasowo-ołowiowego. Dziesięć lat później wynaleziono komutator, a w 1871 roku powstał pierwszy elektryczny silnik napędzany prądem stałym. Warto podkreślić, że do 1900 roku rekordy prędkości należały właśnie do pojazdów elektrycznych. 29 kwietnia 1899 roku Camille Jenatzy po raz pierwszy przekroczył barierę 100 km/h. W tym samym roku ustanowiono ówczesny rekord prędkości, który wynosił dokładnie 105,882 km/h. Mimo to silniki spalinowe na ponad 100 lat zdominowały rynek. Wpływ na to miały ich zdecydowanie większy zasięg i łatwość uzupełniania paliwa. Tankowanie było szybkie i w przeciwieństwie do ładowania baterii nie przysparzało wielu problemów. Również rozwój infrastruktury potrzebnej do ładowania nie sprzyjał elektrykom. Natomiast stacje benzynowe powstawały jak grzyby po deszczu, a benzyna stawała się coraz tańsza i bardziej dostępna.

Tajemnicze wycofanie z rynku EV-1

Samochodami elektrycznymi na nowo zainteresowano się pod koniec lat 80. XX wieku. Przyczynił się do tego wzrost świadomości ekologicznej, a dokładniej problem dziury ozonowej i globalnego ocieplenia oraz kurczenia się światowych zapasów ropy naftowej. Producenci rozpoczęli poszukiwania alternatywnych źródeł napędu. Odżyła koncepcja samochodu elektrycznego. Jednym z najciekawszych projektów lat 90. był zaprezentowany przez General Motors EV-1. Cechowały go imponujące, jak na ówczesne czasy, parametry: przyspieszenie do 100 km/h w ok. 9 sekund i zasięg sięgający 240 km. Do użytkowników trafiło, w formie wynajmu, około 1000 samochodów. Opinie były entuzjastyczne. Tym dziwniejsze było postępowanie producenta. Otóż wycofał on wszystkie pojazdy, które trafiły na rynek. Podobno zostały później zniszczone. Dlaczego? Powstały na ten temat różne teorie spiskowe. Najpopularniejsza mówi o naciskach koncernów, które obawiając się utraty zysków postanowiły wyeliminować zagrożenie. Inna zakłada, że produkcja tych aut byłaby nieopłacalna ze względu na ich małą awaryjność, która przyczyniłaby się do zmniejszenia potrzeby serwisowania i zakupu części zamiennych. Oficjalne stanowisko General Motors głosi, że samochód został wycofany ze względu na wysokie koszty produkcji i niezyskowność.

Wysoka cena, brak punktów do ładowania

Znaczna zmiana podejścia do kwestii samochodów elektrycznych nastąpiła w XXI wieku. Ekologiczny styl życia stał się modny, poszczególne państwa zaczęły preferencyjnie traktować posiadaczy niskoemisyjnych środków transportu. Problemem nadal pozostawał zasięg pomiędzy 100 a 200 km na jednym ładowaniu. Rewolucja nadeszła wraz z pojawieniem się amerykańskiej marki Tesla Motors. Model S z jej oferty, w zależności od wersji, zapewnia zasięg przekraczający nawet 500 km. Entuzjastyczne przyjęcie i rosnąca popularność aut Tesli skłoniły innych producentów do przyspieszenia prac nad samochodami elektrycznymi, które zaczęły być coraz doskonalsze i coraz szerzej dostępne. Na polskim rynku oferowane są m.in. nissan leaf, renault ZOE, volkswagen e-golf oraz bmw i3. Biorąc pod uwagę zasięgi (deklarowane od 200 km do 300 km) użytkowanie tego typu aut w mieście lub jego okolicy przestaje być problemem. Pewnym problemem w polskich warunkach może być natomiast ich ładowanie. Wprawdzie sieć ogólnie dostępnych punktów ładowania się powiększa, ale tempo rozbudowy nie jest oszałamiające. Oczywiście zawsze można skorzystać z domowego gniazdka. Wymaga to jednak cierpliwości. W zależności od pojazdu ładowanie „do pełna” może trwać od 10 do 15 godzin. Dużą przeszkodą w popularyzacji aut elektrycznych jest ich cena, która w większości przypadków przekracza 120.000 zł. Oczywiście kompensują ją koszty eksploatacji pojazdu. Przy obecnych taryfach stosowanych przez operatorów energetycznych koszt przejechania 100 km jest bezkonkurencyjny i wynosi 6-8 zł. Nie zmienia to faktu, że koszt zakupu w porównaniu do aut spalinowych jest nadal zaporowy.

Pojazdy elektryczne zmienią oblicze motoryzacji

Czy zatem samochody elektryczne mają szansę trwale zmienić oblicze motoryzacji? Wszystko wskazuje na to, że tak. Akumulatory gwarantują coraz większe efektywne zasięgi, sieć punktów szybkiego ładowania stale się rozbudowuje. Warto podkreślić również determinację producentów we wprowadzaniu nowych rozwiązań. Tylko Volkswagen deklaruje, że do 2025 roku wprowadzi do oferty aż 30 modeli samochodów elektrycznych. Zwiększenie skali produkcji przełoży się na obniżenie cen pojazdów. Promocji elektromobilności sprzyja również Ministerstwo Rozwoju – wystarczy wspomnieć odważne deklaracje szefującego mu Mateusza Morawieckiego. Wprawdzie do miliona aut elektrycznych na naszych ulicach droga jeszcze daleka, ale stopniowo będzie ich zauważalnie więcej. Czy zmieni to coś w sposobie szkolenia kandydatów na kierowców? Powinno. Technika jazdy samochodem elektrycznym odbiega nieco od prowadzenia klasycznych aut. Chodzi przede wszystkim o przyspieszanie (brak skrzyni biegów – liniowo oddawana moc) i hamowanie (ze względu na zastosowanie zaawansowanych systemów odzyskiwania energii znacznie zmniejsza się częstotliwość używania pedału hamulca). Zupełnie nowym zagadnieniem pozostaje również energooszczędna jazda samochodem elektrycznym oraz kwestie związane z budową i eksploatacją pojazdu. Być może już niedługo trzeba je będzie uwzględniać w kształceniu kierowców. Dołączenie aut elektrycznych do floty pojazdów wykorzystywanych w OSK wydaje się jeszcze odległe, może się jednak okazać, że dojdzie do tego szybciej, niż sądzimy.

 

Dariusz Piorunkiewicz

4 komentarze do “Szkolenie pod napięciem. Kiedy elektryki pojawią się w szkołach jazdy?”

  1. Szanowny Panie Redaktorze tak jak Pan jestem nie poprawnym optymistą i wierzę,że musi nastąpić gwałtowny i od dawna oczekiwany zwrot w mentalności twórców prawa tak aby to tabakiera była dla nosa a nie nos dla tabakiery!
    ps Od dawna sprawa zakazu użytkowania na egzaminie państwowym przez niepełnosprawnych pojazdów specjalnie dla nich przystosowanych jest wstydliwie przez wszystkich ukrywana.

  2. Pingback: superkaya88

  3. Pingback: check over here

  4. Pingback: ทำความรู้จัก AMB168

Dodaj komentarz