Niewidzialni

ruch drogowy

Znacie to? Stoimy w korku. Mamy dwa, nawet trzy pasy ruchu w tym samym kierunku. Aut na drodze dużo, a my musimy skręcić już za 300 metrów i co ważne – zmienić pas. To spore wyzwanie!

Zazwyczaj taka sytuacja występuje na drodze w godzinach szczytu. Rano ok. godz. 8, po południu – od 16. Wtedy właśnie najwięcej ludzi zaczyna i kończy pracę. Wszystkim się spieszy. Ludzie są zestresowani, że się spóźnią, bo jak zwykle zaspali, za późno wyjechali lub po prostu chcą być w domu wcześniej. Wszyscy chcą tego samego…

Historia ma zakończenie pozytywne, kiedy stoimy na odpowiednim pasie ruchu i nie potrzebujemy go zmieniać. Jedyne, co musimy zrobić, to po prostu trochę poczekać. Prawdziwy horror zaczyna się wtedy, gdy stoimy na nieodpowiednim pasie.

Korek, klaksony i epitety

Załóżmy, że wjechaliśmy w korek z bocznej uliczki i boczną uliczką musimy również wyjechać. Tylko trochę dalej. Wcześniej trzeba jednak zmienić pas. Co robimy? Włączamy kierunkowskaz i czekamy na litościwego kierowcę, który pozwoli nam wjechać. Od tego momentu dla pozostałych uczestników ruchu stajemy się niewidzialni. Dlaczego? Może nikt nie patrzy w naszym kierunku, bo mamy brudne i brzydkie auto? Nie, chyba nie o to chodzi…

Owszem, czasem się zdarzy, że ktoś przypadkowo, kątem oka, zerknie w naszym kierunku. Jeżeli tylko wyczujemy taki moment, od razu błagamy wzrokiem o pozwolenie wjazdu na sąsiedni pas. Nierzadko dodajemy do tego jeszcze gestykulację, jasno obrazując, że na nowym pasie ruchu nie pozostaniemy długo i zaraz uciekniemy w boczną uliczkę. Czasem to pomaga i stres odchodzi szybciej, niż nasze auto potrafi się rozpędzić.

Happy endu na pewno nie będzie, jeżeli niewidzialni jesteśmy przez dłuższą chwilę. Za nami robi się korek, słychać klaksony i epitety lecące w naszym kierunku. Wszak stoimy na pasie, gdzie zaraz trzeba skręcić, lecz niestety nie w naszym kierunku. Patrzymy błagalnie na kierowców obok, ale nikt nie odwzajemnia naszego spojrzenia, a zatrąbić nie wypada. Auta na pasie, na który chcemy się dostać, ruszyły, ale co z tego? Odstępy takie, że duże auto się nie zmieści…

Nieuświadomiony gest

No nic, podjeżdża obok nas kolejne auto. Wpatrujemy się w kierowcę. Bez efektu. Kierowca, który miał być zbawicielem, tak bardzo jest zapatrzony w zderzak auta stojącego przed nim, że tylko gdyby skończyła mu się benzyna, byłby w stanie skierować uwagę gdzie indziej. Wszyscy nas biorą za cwaniaków. Jak to, spieszy mi się, a ten niewidzialny chce mi się tu wbić?! O nie! Polaki-cebulaki nie jeżdżą na suwaki, a wpuścić to ja mogę powietrze przez otwarte okno. Niech następny cię wpuści, mi się spieszy! – pomyślało kilkunastu.

Na drodze zrobiło się już bardzo ciasno. Nawet pojazd uprzywilejowany miałby problem rozgonić to towarzystwo, ale zaraz, zaraz… Nagle ktoś nam zrobił miejsce, możemy wjechać. Dziękujemy za ten gest, jak tylko umiemy. Kierowca jednak tego nie zobaczył. Będzie sądził, że korzystając z okazji, oszukaliśmy go. Dlaczego? Ponieważ upadł mu telefon komórkowy, a szukając zguby nie zauważył, że zderzak auta jadącego przed nim nieco się oddalił.

Dzięki jego zagapieniu nie musimy nadrabiać kilkunastu kilometrów. Czasem nie ma wyjścia i trzeba, innym razem się udaje.

Albin Sieczkowski, autor bloga StrefaKulturalnejJazdy.pl