Prawie jak OSK

nauka jazdy

Od stycznia 2013 roku nie ma obowiązku umieszczania na samochodzie szkoleniowym informacji o nazwie szkoły, jej adresie. Większość szkół jazdy w Poznaniu pozdejmowała naklejki i magnesy ze swoich samochodów. Zastanawiam się, co skłoniło ich właścicieli do takiej decyzji?

Zrezygnowali z darmowej reklamy, która z racji ciągłej jazdy w ruchu miejskim docierała do szerokiego grona potencjalnych klientów. Może się wstydzili własnego OSK, może obdrapane i wyblakłe napisy nie wzbudzały zaufania i bardziej odstraszały niż zachęcały do odbywania kursów w danej szkole jazdy.Może instruktorom nauki jazdy wydaje się, że są anonimowi i nikt nie wie, że jadą autem szkoleniowym. Gdy zostaną przyłapani na jeździe z „L” na dachu i z telefonem przy uchu, nikt nie zadzwoni do nich lub ich szefa, bo nie będzie miał pojęcia, z jakiej są szkoły jazdy. W dzisiejszych czasach anonimowość jest na wagę złota, więc rozumiem próbę wtopienia się w tłum. Może brak zewnętrznych elementów identyfikujących pojazd szkoleniowy i ośrodek szkolenia kierowców to spryty zamierzony i wyrafinowany plan strategii na nieuczenie.

Ostatnio prowadziłem szkolenie w jednym z dużych miast, w bezpośrednim sąsiedztwie ośrodka egzaminowania. Z czystej ciekawości poszedłem zobaczyć, jak wygląda ośrodek w innym mieście niż Poznań. Gdy wychodziłem z ośrodka egzaminowania, zaczepił mnie jakiś mężczyzna i spytał, czy zdałem teorię. Wpadłem na pewien pomysł i odpowiedziałem, że niestety nie, że zabrakło mi dwóch punktów. Na co pan z kieszeni wyciągnął płytę i oznajmił, że z tą płytą na pewno zaliczę, ponieważ zawiera ona oryginalne pytania z bazy PWPW. Zapytałem, ile kosztuje i czy na pewno są na niej pytania jak na egzaminie. Pan odpowiedział, że 30 zł i że ludzie przychodzą mu dziękować, bo po przerobieniu pytań z płyty zdali egzamin bez problemów. Od razu też zaproponował mi jazdy uzupełniające, bo wiadomo, że jak zdam teorię, to z praktyką może być różnie. Udałem zainteresowanego i poszliśmy do jego samochodu. Samochód przystosowany do nauki jazdy, ale bez informacji, jaka szkoła jazdy, telefonu kontaktowego. Do szkolenia miałem jeszcze godzinę, więc wypytałem pana instruktora, jak się w interes kręci, czy ma dużo kursantów i czy to ciekawa praca, ile się zarabia. Pan ochoczo odpowiadał, był bardzo miły i oznajmił, że on już nie ma szkoły jazdy, tylko zajmuje się jazdami dodatkowymi dla takich ludzi jak ja. Wyznał z rozbrajającą szczerością, że zamknął szkołę po wejściu ustawy i zaczął sprzedawać płyty i nagabywać ludzi na szkolenia dodatkowe. Przyznał się, że dziennie sprzedaje od dziesięciu do piętnastu płyt (to standardowa płyta jednego w wydawnictw, jej koszt w internecie to 15 zł), a resztę zarabia na jazdach doszkalających, których umawia ok. 30 godzin tygodniowo. Pan zaproponował mi, żebym do niego zadzwonił, jak zdam teorię i umówię się na praktyczną część egzaminu. Dodał, że jeśli kupię płytę, godzina jazdy będzie mnie kosztowała 45 złotych. Zapytałem z całą niewinnością kursanta, który właśnie oblał teorię, czy gwarantuje, że zdam ten cholerny egzamin na prawo jazdy. Odpowiedź, jak przystało na prawdziwego instruktora nauki jazdy, brzmiała, oczywiście, tak, teorię zdam, bo to magiczna płyta ? tu palcem wskazał na hologram, który miał potwierdzać autentyczność pytań. Zalecał też wykupić dziesięć godzin jazd, wtedy przejedziemy wszystkie skrzyżowania i „głupie” miejsca. Powiedziałem, że idę zapisać się na poprawkową teorię i wrócę po płytę.

Wróciłem do budynku, w którym prowadziłem szkolenie, a gdy wychodziłem, pan instruktor w swoim nieoklejonym samochodzie nadal prowadził sprzedaż bezpośrednią, zaczepiając często załamanych kursantów. Wracając do Poznania zastanawiałem się, że przedsiębiorczy pan instruktor całkiem sprytnie to sobie wymyślił. Kupuje płyty za 15 zł, sprzedaje po 30 zł, jeżeli sprzeda dziennie piętnaście płyt, ma 150 zł w portfelu, jeżeli zdeterminowany sprzedaje je przez dwadzieścia dni w miesiącu, zarabia już okrągłą sumkę. Każdy wie, że najlepiej zarabia się na jazdach dodatkowych, więc pan tylko takimi się zajmuje. Żerując na zdruzgotanych porażką nastolatkach prowadzi swój biznes. Z etycznego punktu widzenia jest to niedopuszczalne, ale jak pisałem w poprzednim artykule ? biznes to biznes.

Doszedłem również do wniosku, że prowadząc legalny OSK, mając kasę fiskalną, zgłaszając kursantów do starostwa, podpisując umowy z kursantem, przeprowadzając egzamin wewnętrzny, płacąc podatki, opłacając elektroniczny podpis, księgową jestem niekonkurencyjny dla tego pana biznesmena. Zastanawiałem się również, czy powinienem zgłosić to na policję i do prokuratury, ale doszedłem do wniosku, że pan jest poza prawem, więc jako działający w szarej strefie jest nietykalny. Jak to się mówi, nikła szkodliwość czynu, bo przecież ten człowiek z dobroci serca chce, aby każdy zdał egzamin na prawo jazdy, a że przy okazji zarabia ? no cóż, biznes to biznes i nie ma w nim miejsca dla grzecznych dziewczynek.

Marcin Zygmunt

 

6 komentarzy do “Prawie jak OSK”

  1. Nasze prawo premiuje firmy typu „krzak”. Ośrodek, który ma na swoje nieszczęście własną infrastrukturę, jest na straconej pozycji.Koszty utrzymania biura i sali wykładowej są tak duże,że nie jest w stanie konkurować z „krzakiem”,który ma umowę np.ze szkołą na wynajem sali na godziny. Reguły winny być dla wszystkich jednakowe-sala do wyłącznej dyspozycji i nie musi być własna,można ja dzierżawić…. zaraz zaczną się komentarze,że jak nie ma teorii to po co sala…

  2. Pingback: check out this site

  3. Pingback: magical mushrooms for sale

  4. Pingback: citas bi málaga

Dodaj komentarz