Tysiąc elek na Warszawę!

Nie chodzi o efektowny tytuł. Chodzi o jakość naszego polskiego życia. Ktoś powie: prawo jazdy to nie całe życie, jest dużo ważniejszych spraw itd., itp. Po pierwsze ? nie da się mówić jednocześnie o wszystkim, po drugie ? mówię o dziedzinie naszego życia, o której mam jako takie pojęcie, po trzecie ? bez prawa jazdy nie ma motoryzacji, a motoryzacja to jeden z fundamentów naszej cywilizacji.

Oficjalnie to jeden obiad zjedzony w źle dobranym towarzystwie położył karierę bardzo doświadczonego wiceministra i parlamentarzysty. To raczej wzbudzi zdziwienie i współczucie niż potępienie dla Tadeusza Jarmuziewicza. Nie wiem, dlaczego ten niefortunny obiad w cieniu rozgrzebanego wiaduktu jest tak strasznie ważny. Za to wiem, jak potworne skutki dla milionów Polek i Polaków ma totalne zdemolowanie systemu uzyskiwania prawa jazdy w Polsce. Twarzą tego przedsięwzięcia jest Tadeusz Jarmuziewicz i jego odejście do pracy parlamentarnej niczego tutaj nie zmienia. Zresztą mózgi tej totalnej porażki pod nazwą Ustawa o kierujących pojazdami, w osobach dyrektora Andrzeja Bogdanowicza i głównego specjalisty Tomasza Piętki, pozostają na stanowiskach, w gotowości do dalszej „TFUrczej” pracy. A możliwości mają takie, o jakich najtęższym legislatorom się nie śniło. Ministrowie się zmieniają, a dyrektorzy departamentów pozostają na stanowiskach. Oby nie tym razem!

Ministerstwo Głupich Kroków ? pamiętacie? Wystarczy wpisać w Google i kliknąć. Spokojnie, nie wyskoczy Wam MTBiGM. Chociaż skojarzenie mieliście dobre. Kto by pomyślał, że nasi ? „nasi” ? podkreślam to z głębokim patriotycznym uczuciem, przeskoczą pierwowzór i tak twórczo go rozwiną pod wodzą wiceministra Jarmuziewicza, dowodzącego dyrektorem Bogdanowiczem i jego podkomendnym – głównym specjalistą Piętką. Nie mogę pominąć zasług dyspozycyjnych, na gwizdek w trybie alarmowym, użytecznych sił społecznych. Zaczęło się niewinnie. Mieliśmy z punktu A dojść do punktu B. Czyli od tak sobie zabezpieczonych blankietów praw jazdy do lepiej zabezpieczonych blankietów praw jazdy. Od motocyklowych kategorii A, A1 do motocyklowych kategorii A, A1, A2 i AM. Plus zmiana wieku, od którego można uzyskać określone uprawnienia do kierowania pojazdami. To było naprawdę proste zadanie. Ale Polak potrafi! Jaki wszechogarniający bajzel mamy obecnie po 19 stycznia, po wprowadzeniu uokp, każdy widzi, a wielu bardzo dotkliwie odczuwa. Z ustawy został już tylko kadłubek. Ostatnio przesunięto, praktycznie na święty nigdy, szkolenie w OTDJ-otach dla kierowców pojazdów uprzywilejowanych. Oczywiście pracownie badań społecznych odnotowały gwałtowny wzrost zaufania obywateli do państwa. Słupki szczególnie podniosły się w rejonach Polski, gdzie prywatni obywatele i instytucje ( np. WORD Zielona Góra ), ufając państwu, zainwestowali miliony w budowę OTDJ-otów. Wszystko, co mogło przyczynić się do poprawy bezpieczeństwa w ruchu drogowym, już oberżnięto. Zostały niedorobione rozwiązania niszczące polskie ośrodki szkolenia kierowców oraz wydumki zatruwające życie setkom tysięcy obywateli, którzy chcieliby uzyskać prawo jazdy w Polsce. Ci ludzie nie chcą pseudoinformatyzacji ze sławetnym PKK, po który muszą wędrować po Polsce jako żywe nośniki informacji. Co to za informatyzacja procesu uzyskiwania prawa jazdy, kiedy zamiast ułatwienia, ludzie muszą, a to osobiście, a to przez pełnomocnika (zależy od widzimisię urzędnika), wędrować do starostw w miejscu zamieszkania po zgodę na rozpoczęcie kursu prawa jazdy?! PKK – Polski Kuriozalny Kretynizm (All rights reserved) wprowadzony niekonstytucyjnie przez Ministerstwo Głupich Kroków. Ułatwienie i nowoczesność po polsku. Polski wkład do Unii Europejskiej. Ludzie, których to dotyka, mają w nosie niestrawność wiceministra po obiedzie z Alpine Bau i wójtem gminy Mszana. Nie demografia, nie kryzys ekonomiczny, ale przede wszystkim takie głupie uciążliwości zniechęcają Polaków, którzy powstrzymują się z robieniem prawa jazdy do czasu, kiedy ten koszmar zniknie. Przesunięcie do pracy parlamentarnej ministra Jarmuziewicza niczego tu nie zmienia. Zmiany muszą dotyczyć jego kuriozalnego dzieła ? uokp i rozporządzeń.

Powtarza się scenariusz z ubiegłego roku. Wariant nieco inny, ale efekt będzie jeszcze mocniejszy. Teraz, z wiadomych względów, mamy niepaństwowy tzw. państwowy egzamin teoretyczny na prawo jazdy. Wskutek koszmarnej pracy ekipy wiceministra mieliśmy w 2012 r. dziwaczne postępowania ofertowe, w wyniku których 49 WORD-ów miało wyłonić tzw. jednolity system teleinformatyczny i, przy okazji ( dla kogo ta okazja?), państwowy egzamin teoretyczny. Chaos, który z tego wynikł, znają miliony Polaków (wyborców, ośmielę się zwrócić uwagę). I co? Chciałoby się odpowiedzieć jednym słowem na „g”. Za chwilę wakacje, potem wrzesień, a ustawowego mechanizmu wyłaniania jednolitego systemu teleinformatycznego dla WORD-ów, starostw i OSK jak nie było, tak nie ma. Nie ma też ustawowego mechanizmu wyłaniania jednego prawdziwie państwowego egzaminu teoretycznego.

Nikogo w państwie polskim nie rusza, że dyrektorzy wielu WORD-ów przepłacili za system teleinformatyczny, kupując go dwukrotnie, raz od ITS, drugi raz od PWPW. Moim zdaniem, zostali zmuszeni do, niezgodnego z interesem kierowanych przez siebie placówek, rozporządzenia mieniem, wskutek złego prawa. Nikt w państwie polskim nie potrafi poradzić sobie z tak prostą sprawą, jak uzyskiwanie prawa jazdy? Przecież to, na tle innych dziedzin życia w Polsce, chodziło całkiem nieźle. Nieprzypadkowo, mimo że od lat 90. bardzo znacząco zwiększyła się liczba pojazdów na polskich drogach, równie znacząco spadła liczba śmiertelnych ofiar wypadków drogowych. Bardzo znacząco. Wiem, że to zasługa policji, fotoradarów i nowych dróg. Ale systemu szkolenia sprzed 19 stycznia 2013 r. również. Nie możemy porównywać się bezmyślnie do Niemiec, Francji, Anglii itd. Kiedy małego Fritza dziadek wiózł volkswagenem, to mnie mój dziadek mógł przewieźć bryczką albo wozem drabiniastym. Kultura to proces. Także kultura w ruchu drogowym, której jakość, w ogromnym stopniu, przekłada się na wypadkowość.

Co jeszcze musi się wydarzyć, żeby decydenci polityczni zrozumieli, że uokp, tak jak to pokazali uczestnicy protestu 19 marca w Gdańsku, kwalifikuje się do kibla. Brutalne, ale trafne i tyle. Może właśnie tytułowe tysiąc elek na ulicach Warszawy? Receptą miał być zespół roboczy powołany (?) 18 marca 2013 r., w przeddzień protestów na ulicach Gdańska, Zielonej Góry i Piły. Odbyło się już siedem czy osiem spotkań tego zespołu. Liderzy entuzjastycznie publicznie zapowiedzieli, że w kwietniu, maju ustawa i rozporządzenia trafią na szybką ścieżkę legislacyjną. Jak nie, to mieli osobiście poprowadzić nas na Warszawę. Na stronie MTBiGM ani słowa o pracach i ustaleniach tego zespołu. Pierwszy komunikat rzecznika ministerstwa, z 18 marca 2013 r., był zarazem ostatnim. Liderzy środowiska OSK wypełnili rolę, zadaną im w trybie alarmowym przez taktyków z ministerstwa. W marcu, kwietniu w odbiorze publicznym wyszło na to, że reprezentanci, liderzy zjednoczonego środowiska OSK, dogadali się z władzą, a niedobitki sfrustrowanych zadymiarzy rozrabiają na ulicach. Zdjęcie uśmiechniętego promiennie ministra Jarmuziewicza, otoczonego wianuszkiem równie uśmiechniętych liderów środowiska OSK, mówiło więcej niż niejeden artykuł. Brawo ministerialni spece od PR. Musieliście mieć Państwo niezły ubaw. Minęło kilka miesięcy. Jak to teraz wygląda? Po co komu to porozumienie, skoro ma zafunkcjonować nie wcześniej niż za rok? Po co komu porozumienie, które będzie n-tą nowelizacją uokp, nierozwiązującą wielu problemów o zasadniczym znaczeniu, chociażby wspomniany wyżej brak ustawowego mechanizmu wyłaniania jednolitego systemu teleinformatycznego i jednolitego w skali państwa teoretycznego egzaminu państwowego? A gierki wokół Super OSK z podziałem na Super OSK uprawnione do szkolenia kandydatów na instruktorów, bez prawa do prowadzenia corocznych warsztatów dla instruktorów i wszystkomogące Super OSK z ciężarówkami i autobusami? Żenada, którą chwilowo zostawiam bez komentarza.

Praktyka dnia codziennego pod rządami uokp to koszmar i kompromitacja państwa polskiego. Jak obywatele mogą mieć zaufanie do państwa fundującego im ustawę i rozporządzenia, które niemal każdy stosujący je urzędnik interpretuje inaczej, bo są tak źle przygotowane? Posypywanie pudrem i perfumowanie tego zgangrenowanego tworu dra Frankensteina nie zabije unoszącego się nad Polską smrodu. Panie Premierze, jeszcze wierzę, że potrafi Pan załatwić tę ważną dla Polski i Polaków sprawę.

 PS. Gwoli wyjaśnienia ? wiem, że moja wiara wygląda na naiwność. Cóż, wolę być naiwniakiem niż paranoikiem. Wiem również, że dla wielu lubiących grzać się w blasku Bardzo Ważnych Osób, moje zwracanie się do premiera, ministra, parlamentarzystów, dyrektorów jest oburzającą bezczelnością. Drodzy przyjaciele, przyzwyczajcie się do tego, że nie jesteśmy hołotą, lecz obywatelami i nie jest niczym dziwnym zwracanie się do wyniesionych przez nas na wysokie i odpowiedzialne stanowiska współobywateli. Jest to nie tylko naszym prawem, ale i obowiązkiem. Cytując, mniej więcej, wybitnego klasyka „władza musi mieć informację”. Przypominam ? Google. Wpiszcie „ministerstwo głupich kroków”.

 Eugeniusz Kubiś

 

2 komentarze do “Tysiąc elek na Warszawę!”

  1. Pingback: เว็บพนันบอล 2lotvip

  2. Pingback: bonanza 178

Dodaj komentarz