Akademia SPS: Szkoła to nie miejsce na popisy

– Nie chcę u siebie mieć instruktorów, którzy uważają, że są bardzo mądrzy i wszystko wiedzą. Kiedyś koleżanka zaproponowała mi kandydaturę brata. Spytałam, dlaczego właśnie on miałby się nadać. Odpowiedziała, że jeździ samochodem tyłem szybciej niż ona przodem. Takich osób nie chcę. Szkoła to nie miejsce dla ludzi chcących się popisać i wykazać – mówi w rozmowie ze „Szkołą Jazdy” Beata Jakubowska, właścicielka szkoły Off-Fear, pierwszej w Polsce kobiecej szkoły off-road.

Jakub Ziębka: Każda osoba, która przychodzi do pani na kurs, odczuwa na początku jakąś obawę, czasami może strach. Widać to?

Beata Jakubowska, właścicielka szkoły Off-Fear, pierwszej w Polsce kobiecej szkoły off-road: Najlepszym sposobem, żeby zobaczyć, jak kursant czuje się za kierownicą samochodu, jest obserwacja jego reakcji. Nie wierzę w żadne deklaracje słowne. Jeśli ktoś mówi mi, że bardzo się boi albo wręcz przeciwnie, wcale nie odczuwa strachu, przyjmuję to po prostu do wiadomości. Ale słowa to jedno, ja raczej sugeruję się tym, co widzę. Więc tak, obawę, strach po prostu widać, jeśli się uważnie obserwuje.

Jak powinien zachować się instruktor, gdy ma obok siebie kogoś, kto dopiero zaczyna swoją przygodę z samochodem?

Wyjaśniać, wyjaśniać i jeszcze raz wyjaśniać. Musi tłumaczyć, co się może za chwilę wydarzyć, jak na to powinno się reagować. Chodzi o odczarowywanie sytuacji. Jeżeli ktoś się boi, jest niepewny, proponuję: chodź, przejedziemy się najpierw taką spokojną dróżką, żebyś mogła poznać samochód. Zachęcam do poznania auta. Usadowienia się, powciskania pedałów, pozmieniania biegów „na sucho”. Wtedy człowiek się z nową sytuacją oswaja, a obawa, strach, przeradzają się w ciekawość. Ważnym czynnikiem rozładowującym stres jest rozmowa. Luźna, przyjazna, a nawet żartobliwa.

Czy to działa na każdego?

Powiedziałabym, że na ok. 90 proc. osób. Bez względu na poziom ich strachu. Najlepszym sposobem, żeby zachęcić kogoś do nauki, jest wzbudzenie u niego ciekawości. Jeśli jej nie ma lub nie będzie, szkolenie nie przebiegnie najlepiej.

Zostaje jednak jeszcze tych 10 proc.

Tak, zostawiłam margines, ponieważ zdarzają się osoby, które przychodzą do mnie z przekonaniem, że wszystko już wiedzą. Wtedy raczej zadaję pytania niż opowiadam. Taka osoba może się wykazać, a ja przy okazji dowiaduję się, czy faktycznie wszystko wie, czy coś wymaga uzupełnienia.

Jak, pani zdaniem, powinny wyglądać relacje na linii instruktor – kursant?

Stawiam na partnerstwo bez względu na wiek, płeć i doświadczenie. Preferuję sytuację, w której zwracamy się do siebie po imieniu. Ale najpierw, oczywiście, pytam, czy danej osobie to odpowiada. Jeszcze nie zdarzyła się reakcja inna niż „tak, tak, oczywiście, nie ma problemu”. Nie zdarzyło mi się, aby ta forma źle wpłynęła na relacje. Szacunek do drugiej osoby nie zawiera się w formie zwracania się, tylko w postawie.

Wiem, że osoba, która do mnie przychodzi, sporo potrafi, ma swoją historię i doświadczenia. Z pewnością ma większą ode mnie wiedzę w wielu dziedzinach, a dziś może i chce czegoś nauczyć się ode mnie. Być może jutro spotkamy się na jakimś rajdzie i okaże się lepsza ode mnie. Wtedy będę dumna.

Czy jest jakaś różnica w szkoleniu kobiet i mężczyzn?

Tak, inne są reakcje na stres. Mężczyźni są bardzo wrażliwi na wszystkie kwestie związane z ich wizerunkiem. Szczególnie w towarzystwie kobiety. Jeśli coś im się nie uda, za wszelką cenę starają się pokazać, że to był tylko mały wypadek przy pracy, winne są okoliczności zewnętrzne. Zły samochód, zły teren, zła pogoda. Udowadnianie winy osoby może być przyczyną większego stresu, frustracji, zniechęcenia lub irracjonalnej chęci wykazania się. Lepiej jest zmniejszyć wagę niepowodzenia. Mówię czasem, że absolutnie wszyscy popełniają te same błędy, że to normalne. Czasami pomniejszam rolę osoby w tym, co się wydarzyło. Tłumaczę, że to nie jej wina, tylko specyficznych i nieprzyjaznych warunków, na które akurat pechowo natrafiła. Bo chodzi o to, żeby taka osoba się uczyła, a nie wstydziła swojej niewiedzy lub błędów. To droga donikąd. Oczywiście zawsze należy mówić prawdę, nie warto twierdzić, że każdy wjeżdża w drzewo, bo tak nie jest.

A kobiety?

Kobiety, teraz oczywiście upraszczam i generalizuję, trochę dłużej się boją. Mają też bardziej rozbudowaną wyobraźnię. Przewidują, w którym momencie mogą zdarzyć się jakieś niebezpieczne sytuacje. Nawet jeśli prawdopodobieństwo jest znikome.

Z mojego doświadczenia wiem, że kobiety chciałyby, żeby instruktor był dla nich ostoją. Chodzi o potrzebę zaufania. Wtedy robią to, o co się je prosi. I wierzą w moje zapewnienia, że wszystko zakończy się sukcesem. Dzięki temu robią rzeczy, które je same zadziwiają, mogą szybciej i skuteczniej się uczyć.

Razem z innymi kolegami instruktorami mówimy, że różnica pomiędzy paniami i panami jest prosta. Mężczyzna po przejechaniu trzech kałuż jest mistrzem off-roadu. A kobieta? Gdy przejedzie te trzy kałuże, pyta, czy mogłaby to jeszcze przećwiczyć. Bo chce zrobić to idealnie i precyzyjnie.

Czy wspomniane przez panią reakcje kursantów można zaobserwować przez cały kurs, czy raczej tylko na jego początku?

Na początku wielkich problemów raczej nie ma. Staram się, żeby początek jazdy był łatwy. Kursant ma poczuć się pewniej. Błędy i różne reakcje na nie zdarzają się w późniejszej fazie kursu.

Można więc powiedzieć, że instruktor toczy walkę ze swoim kursantem przez cały czas trwania kursu?

Powiedziałabym, że przeżywa wspólnie przygodę. Takie szkolenie jest także pouczające dla instruktora. Samo myślenie w kategoriach walki zakłada wygranych i przegranych, instruktor i kursant powinni grać do tej samej bramki.

Czy mężczyzna powinien uczyć innego mężczyznę, a kobieta – kobietę?

Moim zdaniem, z punktu widzenia technicznego nie ma to żadnego znaczenia. Najważniejsze, żeby instruktor był życzliwy, umiał tłumaczyć, lubił to, co robi.

Praktycznie kultura, w której żyjemy, zaszczepia w nas wiele stereotypów. Część ludzi postrzega kobiety za kółkiem jak blondynki z dowcipów. Dlatego kobieta instruktor łatwiej może się porozumieć z kobietą kursantką. Z jednej strony, taka relacja jest wolna od stereotypu, z drugiej, żadna ze stron nie musi się wykazywać, by udowodnić nieprawdziwość społecznej opinii.

Poprzednie pytanie zadałem nieprzypadkowo. Bo od jakiegoś czasu na rynku szkoleniowym powstaje coraz więcej szkół profilowanych. Na przykład tzw. babskie autoszkoły.

Rozmawiałam z wieloma dziewczynami i kobietami. Część z nich, opowiadając o swoich wcześniejszych doświadczeniach, wspominała o tym, że ucząc się z facetem instruktorem czuła presję, która kazała im się przed nim wykazywać lub zniechęcała do działania.

Co ciekawe, kobiety potrafią przyjeżdżać do mnie z daleka, tylko dlatego, że jestem kobietą. Nie chcą, żeby podczas szkolenia pojawiali się mężczyźni. Gdy słyszą, że będzie tak, jak sobie życzą, często czują ulgę.

Zdarza się, że podczas szkolenia kursant w ogóle nie reaguje na polecenia instruktora. Robi to, co uważa za słuszne, np. notorycznie przejeżdża na czerwonym świetle. Jak z takim delikwentem należy postępować?

Przede wszystkim na początek trzeba nacisnąć hamulec. A tak na poważnie, poprosiłabym, żeby taka osoba na chwilę stanęła, zaparkowała i zapytałabym ją, dlaczego to zrobiła. Powodów może być wiele.

Ludzie często na pytanie „dlaczego?” odpowiadają „nie wiem”.

W takim przypadku chciałbym, żeby taka osoba postarała się odtworzyć sytuację, w której popełniła błąd. Musimy wspólnie odkryć, dlaczego tak się stało, pokazując także możliwe konsekwencje nieodpowiedniej reakcji. Do rozwiązania tego problemu trzeba dojść razem. Instruktor może pomóc kursantowi przeanalizować daną sytuację. Bo jeśli ten mówi np., że nie pamięta za bardzo tego, co się zdarzyło, może to świadczyć o wielkiej presji i stresie. A może przejechanie na czerwonym świetle było konsekwencją jakiegoś wcześniejszego wydarzenia? Bez szczerej rozmowy nie rozwiąże się takiego problemu. Nic się nie dzieje bez przyczyny. Jestem przekonana, że nikt świadomie i z rozmysłem nie chce jeździć na czerwonym świetle i w konsekwencji np. spowodować tragiczny w skutkach wypadek. Założenie, że błąd tego typu jest celowy lub wynika z głupoty, nie mieści mi się w głowie.

Czy dopuszcza pani do siebie myśl, że z niektórymi kursantami może po prostu nie wyjść? Co w takiej sytuacji należy zrobić?

Tak, są osoby, które po prostu nie nadają się do prowadzenia samochodu. Nie ma ich wiele, ale się trafiają. Albo instruktor nie nadaje na tych samych falach co kursant. Wówczas powinno się jak najszybciej zakończyć współpracę. Nie trzeba wcale zostawiać takiej osoby z niczym. Można przecież polecić jakiegoś kolegę lub koleżankę. Kto wie, może z innym instruktorem taka osoba będzie stawała się coraz lepsza i w końcu osiągnie swój cel.

Jakimi cechami, pani zdaniem, powinien wykazywać się dobry instruktor nauki jazdy?

Musi lubić to, co robi. Wtedy instruktor nie traci tak szybko cierpliwości. Zwłaszcza że praca z drugim człowiekiem, który staje przed dużym wyzwaniem, np. zdobyciem prawa jazdy, jest wyczerpująca, absorbująca i niebezpieczna. Na drodze może przecież zdarzyć się dosłownie wszystko.

Bywa jednak i tak, że ta początkowa chęć do pracy z innymi po jakimś dłuższym okresie przeradza się w niechęć. Następuje wypalenie, nauczyciel wykazuje się coraz mniejszą dozą cierpliwości. Czy można w ogóle ten początkowy stan w sobie na długo utrzymać?

Niektórzy mówią, że trzeba po prostu odkryć w wykonywanym zajęciu coś nowego. Czasami warto zrobić sobie przerwę. Nie ma na to prostej recepty. Przecież każdy człowiek jest inny, inaczej reaguje.

A pani nie miała takiego momentu zwątpienia, budzącej się niechęci do szkolenia?

Jestem w tej komfortowej sytuacji, że szkolenia nie są moją jedyną aktywnością zawodową. Organizuję np. rajdy off-roadowe, prowadzę wykłady, zajmuję się badaniami. Jeśli czuję pewien przesyt w wykonywaniu jednej z tych rzeczy, mocniej angażuję się w inną.

Wróćmy jeszcze do tego, jaki powinien być dobry instruktor.

Musi być cierpliwy. To absolutnie kluczowa sprawa. Cierpliwość rozumiem tu jako tolerancję dla osoby, która popełnia błędy, czegoś nie umie albo wolno robi postępy w nauce. Trzeba być także życzliwym wobec innych i zwyczajnie szanować w kursancie człowieka.

Instruktor powinien także wykazywać się umiejętnością prostego wyjaśniania. To bardzo ważne, szczególnie dla osoby uczącej się, która przeżywa duży stres. Będąc pod wpływem stresu, człowiek rozumie tylko proste, jednoznaczne komunikaty. Proste zdania i precyzyjne instrukcje. Szczególnie że prowadzenie samochodu jest zajęciem dynamicznym, wiele się dzieje, otoczenie i nowa sytuacja zaprzątają uwagę kursanta i trudno byłoby mu skupić się w tych warunkach na zawiłej, zbyt długiej formie przekazu.

Jest pani właścicielką szkoły. Jakich instruktorów nie zatrudniłaby pani u siebie?

Nie chcę u siebie mieć instruktorów, którzy uważają, że są bardzo mądrzy i wszystko wiedzą. Kiedyś koleżanka zaproponowała mi kandydaturę brata. Spytałam, dlaczego właśnie on miałby się nadać. Odpowiedziała, że jeździ samochodem tyłem szybciej niż ona przodem. Takich osób nie chcę. Bo szkoła to nie miejsce dla ludzi chcących się popisać i wykazać. Najważniejszym celem, ale i największym powodem do dumy powinny dla instruktora być sukcesy kursanta i warto dążyć do nich wszelkimi sposobami.

1 komentarz do “Akademia SPS: Szkoła to nie miejsce na popisy”

  1. Pingback: Kardinal Stick

Dodaj komentarz