Prawko za wschodnią granicą, czyli zdaje prawie każdy

Niska zdawalność egzaminów na prawo jazdy to problem nieznany ukraińskim i białoruskim kierowcom. Martwić ich mogą natomiast ceny kursu, bo zarabiają marnie. A także „wzjatki” dla urzędników i funkcjonariuszy wszelkich służb.

Wschód i zachód Europy różni nie tylko jakość dróg. Inne są zwyczaje kierowców, radiowozy, stawki mandatów, standardy zachowań.

– U nas można wszystko załatwić za dolary. Także prawo jazdy. Więc po co tracić czas na szkolenie i egzamin? – opowiada Żenia, Ukrainiec pochodzący z okolic Dniepru (do niedawna Dniepropietrowska). – Mój kolega właśnie robi prawko. Będzie go to kosztowało z 600 dolarów. Żadnego kursu. Tylko kasa. No i dwa, trzy miesiące oczekiwania – tłumaczy Żenia.

Tak zwane „wzjatki” (ros. łapówki) to na Wschodzie, niestety, standard. Kilka lat temu ukraińskie „uproszczone procedury” uzyskiwania uprawnień do kierowania pojazdami przyciągnęły również Polaków. Głośno było o mieszkańcach Podkarpacia, Lubelszczyzny, Małopolski, którzy fikcyjnie meldowali się np. we Lwowie. I po krótkim czasie odbierali tam prawo jazdy. Proceder ten ukróciły jednak Straż Graniczna i inne służby. Zaczęto dokładniej przyglądać się pieczątkom w paszportach (żeby zrobić prawko za granicą, trzeba przebywać tam minimum 185 dni) oraz nieścisłościom w dokumentach.

Teoria trudniejsza niż praktyka

Ale gdyby ktoś rzeczywiście wybierał się za wschodnią granicę na pół roku (np. do pracy), a nie ma jeszcze prawa jazdy i chce zrobić je legalnie – powinien skorzystać z okazji.

– Rzadko się słyszy, by ktoś nie zdał egzaminu – opowiada Andriej, mieszkaniec Chersonia na południu Ukrainy. – Wydaje mi się, że jeśli można się czegoś obawiać, to części teoretycznej. Niedawno wprowadzili zmiany. Jest osiemdziesiąt pytań. Na odpowiedź tylko 20 minut. Dopuszczalne dwa błędy – tłumaczy Andriej.

Zanim usiądziemy przy komputerze, losujemy jeden z osiemdziesięciu zestawów zadań. Gdzie odbywa się egzamin? W siedzibie instytucji, którą Andriej i Żenia nazywają MREO. To – w uproszczeniu – regionalny ośrodek egzaminowania, funkcjonujący w strukturach DAI (Derżiawna Awtomobilna Inspekcja). Na wschodzie Ukrainy popularniejsza jest rosyjska nazwa GAI.

Funkcjonariuszy DAI (GAI) znają wszyscy kierowcy przemierzający Ukrainę, Białoruś, Rosję. Dajszczyki pełnią funkcję polskiej Inspekcji Transportu Drogowego i policji. Kontrolują ciężarówki, ale też biegają z „suszarkami” i kasują za przekroczenie prędkości.

Dajszczyki są również egzaminatorami

– Autoszkoły zgłaszają grupy swoich kursantów, DAI wyznacza termin, przychodzi kilkadziesiąt osób i ruszają w miasto – mówi Andriej. – Zwykle w samochodzie egzaminacyjnym jest komplet, bo biorą po trzy osoby. Ja jadę 20 minut, ty jedziesz 15 minut itd.

Jazda nie trwa dłużej niż pół godziny. W egzaminie może uczestniczyć instruktor. Ułatwieniem jest również możliwość zdawania autem szkoły jazdy. Przebieg egzaminu nie jest obligatoryjnie nagrywany. Andriej tłumaczy, że nie ma kamer w środku pojazdu, natomiast dość popularne są wideorejestratory pokazujące to, co na drodze. Rzadko kiedy tego samego dnia zalicza się teorię i praktykę. (Andriej zdawał dzień po dniu). Czasami czeka się tydzień lub dłużej.

Prawo jazdy kategorii A, B, C można uzyskać po ukończeniu 18 lat. Ale kurs i egzamin teoretyczny dostępny jest już dla siedemnastolatków.

– Planowana jest liberalizacja przepisów, wprowadzenie warunkowego prawa jazdy dla szesnastolatków – dzieli się newsami z Ukrainy Andriej.

Kurs za dwie pensje

Koszty szkolenia? 3,5-4 tysiące hrywien, czyli 550-650 zł. Cena zależy od wielkości miasta, renomy autoszkoły. Obowiązkowe szkolenie praktyczne to 60 godzin. Wykłady zwykle trwają dwa miesiące.

– Ja chodziłem trzy razy w tygodniu. Po półtorej godziny – wspomina Andriej.

Podkreśla, że najwięcej kosztuje nauka za kółkiem. Sama teoria to wydatek około 900 hrywien. Za samochód, paliwo, ubezpieczenie trzeba zapłacić nawet trzy raz więcej. Dość drogie (800 hrywien) i czasochłonne są też badania lekarskie. Psycholog, narkotesty, analiza krwi, moczu, okulista, laryngolog, zdjęcie płuc, EKG.

– Dostajesz papierek z autoszkoły i biegasz po lekarzach – opowiada Andriej.

Badania są ważne rok. Zaliczony egzamin teoretyczny również ma 12-miesięczny okres ważności.

– Niektórzy kombinują i część kursu robią legalnie, a resztę załatwiają – przyznaje Żenia.

Ukraińscy kandydaci na kierowców nie martwią się niską zdawalnością egzaminów (przekracza ona 90 proc.). Jedynym problemem są pieniądze. Prawko – robione legalnie – kosztuje dwie miesięczne pensje. Dla porównania – w Polsce spokojnie zrobimy kurs i egzamin za jedną przeciętną wypłatę.

Marne zarobki na Ukrainie (2,5 tysiąca hrywien, czyli równowartość 100 dolarów, to standardowa płaca w handlu i usługach) mogą szokować nie mniej niż statystyki egzaminacyjne. Jak to możliwe, że prawie wszyscy zdają? Pytania są łatwiejsze?

– Chyba w każdym kraju są podobne. Dotyczą przepisów drogowych, pierwszej pomocy, eksploatacji pojazdu – wyjaśnia Żenia. – Jazda zaczyna się na placu manewrowym. Trzeba zaparkować tyłem i równolegle. Kiedy ja zdawałem, było też coś w rodzaju slalomu między pachołkami.

Koperta i ruszanie pod górkę

Na Białorusi egzamin praktyczny również zaczyna się od – jak mówią lokalsi – autodromu.

– Sprawdzają umiejętność zatrzymania się w określonym miejscu, ruszania na wzniesieniu, wjazd tyłem między pachołki. Jest też parkowanie w zatoczce – opisuje Artiom, mieszkaniec Grodna, od kilku lat sezonowo pracujący w Polsce.

Artiom robił prawko dziesięć lat temu. Przez ten czas przepisy zmieniły się nieznacznie. Między innymi powszechne stały się kamery w samochodach egzaminacyjnych. A kurs został wydłużony.

– Musi trwać co najmniej 90 dni – wyjaśnia Artiom. – Nie można jednego dnia zaliczać kilku godzin zajęć.

Program obowiązkowego szkolenia to 94 godziny, w tym 68 teorii i 26 praktyki. Koszty? Około 300-400 nowych rubli białoruskich, czyli równowartość 700-800 zł.

Jak rozłożone są akcenty podczas kursu? Czterdzieści godzin wykładów dotyczy prowadzenia pojazdu i bezpieczeństwa ruchu drogowego, szesnaście godzin – pierwszej pomocy, przy czym połowa tych zajęć ma charakter ćwiczeń z udziałem wykwalifikowanego ratownika. Przed przystąpieniem do egzaminu (teoria kosztuje 6,9 rubla, praktyka – 23 ruble) kursant musi przejść badania lekarskie oraz uzyskać zaświadczenie o pomyślnym ukończeniu szkolenia.

Egzamin, tak jak na Ukrainie, przeprowadzają funkcjonariusze GAI. Test (dziesięć pytań, 15 minut na udzielenie wszystkich odpowiedzi) rozwiązuje się przy komputerze. Opłaty urzędowe są symboliczne, w przeliczeniu na naszą walutę mniej niż 10 zł. Egzamin teoretyczny jest ważny przez sześć miesięcy. Jeśli jednak w tym czasie nie zda się praktyki, teorię trzeba powtórzyć.

Uczestnikiem jazdy egzaminacyjnej może być instruktor. Dozwolone jest zdawanie samochodem autoszkoły. Jazdy odbywają się od godz. 10 do 17 na dystansie maksymalnie 4 km.

Co ciekawe, podczas jazdy egzaminacyjnej umiejętności kierowcy ocenia dwóch funkcjonariuszy.

– Może chodzi o bardziej obiektywną ocenę. A może o utrudnienie różnych kombinacji – zastanawia się Artiom. – U nas też biorą łapówki, ale w ostatnich latach widać, że boją się konsekwencji. Są ostrożni – ocenia Białorusin.

Tłumaczy, że bezpieczeństwa na drogach strzegą dwie formacje mundurowe – GAI i DPS. Ta druga to Drogowa Patrolowa Służba.

– My tłumaczymy to jako „daj postu stolnik”, czyli „daj patrolowi stówkę” – śmieje się Artiom.

Uwaga, „uciennik”! Albo kierowca w szpilkach

– U nas, jeśli nawet boją się wziąć pieniądze, to chętnie przyjmują prezenty. Znajomy miał ostatnio przygodę. Policjanci zaprowadzili go do sklepu i poprosili o… dwie paczki kawy – podsumowuje z humorem Żenia.

Drogówka za wschodnią granicą częściej zatrzymuje kierowców niż w Polsce i krajach zachodniej Europy. Rutynowe kontrole, sprawdzanie dokumentów to codzienność na głównych trasach, rogatkach miast. Jadąc kilkaset kilometrów zwykle jesteśmy zatrzymywani kilka razy. Trzeba uważać na ograniczenia prędkości – przy posterunkach GAI znaki ustawiane są kaskadowo. Na bardzo krótkim odcinku trzeba zwolnić z 90 km/h do 70 km/h, 50 km/h i 30 km/h. W miastach obowiązuje 60 km/h (tak samo jest na Białorusi). W terenie zabudowanym, ale z mniejszym ruchem pieszych, można jeździć 70 km/h. Po autostradach 130 km/h.

Co ciekawe – teren zabudowany wyznacza nazwa miejscowości na białej tablicy (tak jak kiedyś w Polsce, przed wprowadzeniem specjalnego znaku D-42). Tablice z niebieskim tłem odpowiadają polskim zielonym (z nazwami miejscowymi). Na światłach mijania trzeba jeździć od 1 października do 30 kwietnia. Obowiązkowym wyposażeniem pojazdu jest są: apteczka, trójkąt ostrzegawczy, gaśnica. Oryginalnym pomysłem na podniesienie poziomu bezpieczeństwa jest… migające zielone światło na skrzyżowaniu.

– U nas też to zastosowali. Zanim pojawi się żółte i czerwone, zielony sygnalizator włącza się i wyłącza. Wtedy kierowca wie, że już raczej nie zdąży przejechać i powinien hamować – tłumaczy Artiom.

Inne ciekawostki z ulic Mińska i Kijowa? Samochody nauki jazdy oznaczone są literą y (wym. u – uciennik), w białym trójkącie z czerwoną obwódką. Niektórzy początkujący kierowcy, już po zdanym egzaminie, jeżdżą ze znaczkiem y – odpowiednikiem zielonego listka.

– A kobiety przyklejają na samochodach symbol szpilki, buta na obcasie. Żeby ostrzec innych kierujących. U was są naklejki „Baba za kółkiem” – śmieje się Żenia.

Tomasz Maciejewski

7 komentarzy do “Prawko za wschodnią granicą, czyli zdaje prawie każdy”

    1. Pingback: ราคาบอลวันนี้

    2. Pingback: บริษัทออกแบบเว็บไซต์

Dodaj komentarz