Smutny koniec fotoradarów

skrzyżowanie z sygnalizacją świetlną

Nieprzekupne, niemal nieomylne i zawsze gotowe do akcji. Niestety, przegrały wojnę z piratami drogowymi. Skończyły w plastikowych workach. Co mam na myśli? Oczywiście fotoradary.

W miejscach, gdzie fotoradary zamieniły się w metalowe, nieczynne budki, kierowcy czują się bezkarnie, przekraczając prędkość. Czyli sprawdza się teoria, że kultury inaczej jak siłą (czyt. przepisami i mandatami) się nie nauczymy. Jednak z drugiej strony: czy kulturę promowaną na siłę można określać jeszcze tym mianem?

Niechciane rejestratory

Od 1 stycznia tego roku straże miejskie i gminne utraciły prawo do kontroli prędkości. Co z tego wyniknęło? Blisko 400 fotoradarów zostało ustawionych w pozycji off. Pewnie większość Polaków się z tego cieszy, bo nie musi teraz zwalniać w niebezpiecznych miejscach, tylko spokojnie, przez nikogo nie niepokojona może mknąć dalej.

Jednak warto postawić się na chwilę w sytuacji ludzi, którzy mieszkają nieopodal niedziałających już fotoradarów. Dla większości kierowców hamowanie w niebezpiecznym miejscu było przymusowe, dla nich otwierała się szansa na w miarę bezpieczne przejście na drugą stronę jezdni. Niestety, te czasy się skończyły. Pozostaną tylko miłe wspomnienia. Bo prawie nikt dziś fotoradarów nie chce.

Typowe myślenie pirata drogowego

Często pokonuję samochodem trasę Kielce – Warszawa. Mogę więc zaobserwować duże zmiany, które widać gołym okiem na drodze S7. Kiedy fotoradary były aktywne, tuż przed wjazdem do Warszawy od strony Radomia kilka razy trzeba było zwolnić. Po 1 stycznia kierowcy na chwilę naciskali pedał hamulca w obawie, że może ten worek zleciał, może to tylko tak chwilowo… Odruchowo zwalniali aż do momentu, gdy zobaczyli, upewnili się, że faktycznie dziś ten worek też tam wisi. Trwało to miesiąc, może dwa. Jednak już po kilku miesiącach wszyscy wiedzieli, że fotoradary są nieaktywne. Wtedy zaczęli myśleć: „nic się nie stanie, jeśli widząc ograniczenie prędkości nie zwolnię, tak jak wymaga tego znak. Przecież wszyscy teraz tak jeżdżą, a ja blokować ruchu nie zamierzam”. To typowe myślenie pirata drogowego.

Zmiana zachowań

Spróbuj jechać teraz z maksymalną dozwoloną prędkością w miejscu, gdzie obowiązuje ograniczenie prędkości do 70 km/h, a kiedyś stał fotoradar! Po chwili ustawi się za tobą sznur samochodów, których kierowcy uwielbiają obserwować twój tylny zderzak. Będą chcieli cię rozjechać. Muszą przecież pokazać, że dobry kierowca jeździ szybko. Ale to oczywista nieprawda!

Instytut Transportu Samochodowego przeprowadził niedawno badania w miejscach, gdzie kiedyś aktywny fotoradar pilnował bezpieczeństwa. Co się okazało? Ponad 70 proc. kierowców przekroczyło dozwoloną prędkość. Pisząc inaczej – tam, gdzie był aktywny fotoradar, wystawiano w ciągu doby kilka mandatów. Żadne pieniądze. A teraz? Teraz zebrałaby się niezła sumka. Starczyłoby na dobry radiowóz.

Jak uczyć?

Jaki z tego morał? Duża część kierowców ma kulturę i bezpieczeństwo na drodze w głębokim poważaniu. Niestety. Jak więc tego uczyć? Karać wysokimi mandatami, punktami? Też nie za bardzo. Przecież miejsc, gdzie nie można parkować, jest bardzo dużo. Problem w tym, że nie wszyscy mają to na uwadze. Efekt jest aż nadto widoczny…

Albin Sieczkowski, autor bloga StrefaKulturalnejJazdy.pl

 

2 komentarze do “Smutny koniec fotoradarów”

Dodaj komentarz