Motocyklem na krańcu świata

– Kocham motocykle, kocham podróżować. Połączenie tych dwóch spraw daje totalną przyjemność. I kiedy po powrocie widzę, że odwiedziłem kolejne kraje, poznałem ciekawych ludzi, mam energię na kolejne działania. Tak ładuję baterie – mówi w rozmowie ze „Szkołą Jazdy” DJ Adamus.

Jakub Ziębka: Moich rozmówców zazwyczaj pytam o auta. Ale wiem, że pana największą pasją są motocykle…

DJ Adamus: Wszystko zaczęło się bardzo, bardzo dawno temu, jeszcze w szkole podstawowej. Na pierwszą komunię dostałem motorynkę. Przez ponad sześć lat jeździłem bez uprawnień po wiosce pod Opolem, gdzie mieszkałem. Ale tak robili wtedy wszyscy. Życie w czasach tzw. komuny miało swoje plusy. Nikt się takimi sprawami nie przejmował, można było jeździć. W ósmej klasie podstawówki pojawił się simson enduro. Później nastąpiła fascynacja chopperami i w wieku 16 lat, kiedy miałem już prawo jazdy na motocykle – yamaha 125. Wtedy nie można było jeździć 125 bez prawa jazdy kategorii A. To był totalny szok w tamtych czasach emzetek i motocykli z bloku wschodniego… Szpan i wolność w jednym. Mało samochodów na drodze, przyjemność z jazdy, zachwyt totalny i od razu w wieku szesnastu lat takie cudo!

Potem nastąpił mój wyjazd z Opola i długa przerwa. Dopiero kilka lat temu pojawił się u mnie miejski skuter, najwygodniejszy do podróżowania po Warszawie latem. I dokładnie trzy lata temu – boom! Wielki powrót do miłości na dwóch kółkach. Zaczęło się od ducati, później nastąpiła zmiana skutera na junaka vintage, ostatnio pojawiła się honda 650 XR enduro. Nadal jestem nienasycony!

A miłość wzięła się z prostej przyczyny: dwa kółka dają wolność nieporównywalną z poruszaniem się jakimkolwiek innym środkiem transportu.

Miał pan okazję jeździć na wielu maszynach. Którą uznałby pan za najlepszą?

– To trudna decyzja, bo motocykle wybiera się pod konkretną trasę. Inne w długie trasy, inne w teren, inne do miasta. Dlatego na wypad w teren uwielbiam enduro, do miasta za dnia junaka, a na wieczory, żeby poszwendać się bez celu, mam ducati. To jak z ubraniem. Zależy od tego, na co ma się w danym momencie ochotę. Lubię testować nowe motocykle, każdy jest niepowtarzalny.

A ma pan jakieś niespełnione dotąd motocyklowe marzenie?

– Hm, jest kilka takich… Na pewno mam wielki respekt do motocykli. Wiem, że aby poczuć maszynę, potrzeba czasu. Enduro uczyłem się w terenie dobry tydzień. Myślę, że chciałbym przetestować jakiś fajny szosowy motocykl, wygodny na długie trasy. Jeszcze nie miałem okazji, bo nie lubię pożyczać od kogoś motocykla. Nie pożyczam też swoich. To coś więcej niż pojazd.

Właśnie wrócił pan z wyprawy motocyklowej po Ameryce Południowej. Czy inspiracją nie był przypadkiem rajd młodego Ernesto Che Guevary, opisany w jego „Dziennikach motocyklowych”?

– Blisko. Po pierwsze, poznałem ekipę z Advfactory. To ci ludzie zainteresowali mnie wyprawą do Ameryki Łacińskiej. Uwielbiam podróże, na motocyklu w szczególności. Zobaczyłem ich fotografie z roku 2015 i wiedziałem, że muszę to zrobić. Ameryka Łacińska zawsze mnie fascynowała. Swoją drogą jestem fanem „Dzienników motocyklowych”.

Przed wyprawą było trochę przygotowań, spotkanie z doświadczonymi podróżnikami, plan trasy, wysyłka motocykli i… w drogę! Pięć tygodni cudownej przygody… Zapraszam na mój kanał YouTube, tam można obejrzeć film z wyprawy. Nie do opisania słowami…

Ale Ameryka Łacińska nie jest jedynym egzotycznym miejscem, po którym poruszał się pan motocyklem

– Byłem także na Sri Lance, planuję Himalaje. Jednak zdecydowanie w tej chwili wygrywa Ameryka Łacińska. Sri Lanka jest piękna, ale była takim spokojnym spacerem. Ameryka to dzikość, kosmos wycieczkowy. Mieliśmy tylko siebie i czasem od stacji do stacji benzynowej po 400 km. Nikogo w okolicy, na pustyni, to było wyzwanie…

Co dają panu takie wyprawy?

– Hm, trudne, a zarazem łatwe pytanie. Kocham motocykle, kocham podróżować. Połączenie tych dwóch spraw daje totalną przyjemność. Dodatkowo zmęczenie fizyczne, survival dają odpoczynek dla umysłu, to inne stany, w jakich żyjemy na co dzień. No i ta energia, dystans do tego, co robimy. Dodatkowo spełniam swoje największe marzenia. I kiedy po powrocie widzę, że odwiedziłem kolejne kraje, poznałem ciekawych ludzi, mam energię na kolejne działania. Tak ładuję baterie.

Zgaduję, że jazda motocyklem daje panu więcej przyjemności niż jazda samochodem.

– Tak, zdecydowanie. Wolność, energia… Jestem takim typem, że siadam na motocykl i mogę być tylko ja, dwa kółka i droga. Odcinam się od rzeczywistości. W samochodzie często pracuję. Jadę do pracy, na spotkanie, traktuję to jako element codziennych działań. Jazda motocyklem jest dla mnie odpoczynkiem. Nie ma mnie wtedy dla nikogo, nie muszę odbierać telefonów.

Nie jest tajemnicą, że na drogach w Polsce dochodzi do wielu tarć między motocyklistami a kierowcami samochodów. Z czego to wynika?

– Jest już zdecydowanie coraz lepiej. Widzimy w miastach, jak ustępuje się w korku motocyklistom, a oni się odwzajemniają. Pamiętam jeszcze czasy, gdzie było mało aut, mało motocykli. Mogłeś jechać 20 – 30 km i nikogo nie spotkać. Teraz nawet poza miastem stoi się w korkach. Tego, co nas spotkało w Ameryce, nie ma już w Europie, nie ma w Polsce. Jedziesz 200 km i mijasz jedno auto – niesamowite… Ja nawet nie widzę tej niechęci, ale myślę, że kierowcy samochodów nam zazdroszczą. Jesteśmy wolni, a jednak szybcy.

Jakie zachowania kierowców najbardziej pana denerwują?

– Po pierwsze, nie lubię nerwusów. Klakson i zajeżdżanie drogi – straszne to! Po drugie, nie lubię ludzi, którzy jeżdżą za szybko. Nie mówię dynamicznie, tylko niebezpiecznie. To jest dla mnie idiotyzm. A najbardziej irytują mnie tzw. psy ogrodnika. Kogoś nie wpuszczą i sami nie pojadą. Ja uwielbiam jazdę na suwak, lubię wpuszczać. Jesteśmy uprzejmi i od razu na drodze robi się przyjemniej.

Jeśli już wsiada pan do samochodu, to do jakiego?

– Marka jest tylko jedna. Obecnie to BMW. Już mam trzecie takie auto. Podobno później jest już tylko mercedes albo porsche. Ja nadal jestem wierny swojej 13-letniej trójce w kabriolecie. Mówi się, że kabriolet jest po to, żeby nawet w korku mieć wakacje. No i można się opalać. Nie jestem fanem wydawania dużych pieniędzy na auta, ale może kiedyś ten dzień nadejdzie. Myślę, że moje motocykle, a na pewno jeden, są droższe niż mój samochód. Kompletnie nierozsądnie, ale ten nierozsądek uwielbiam.

Czy uważa się pan za dobrego kierowcę?

– Nie jestem mistrzem świata, nie ćwiczyłem nigdy poślizgów, więc nie stanę na torze wyścigowym. Znam swoje miejsce, ale na pewno jeżdżę dość dynamicznie i staram się być na drodze bardzo skoncentrowany. W prowadzeniu auta pomaga mi to, że jeżdżę na motocyklu. Wtedy trzeba mieć oczy dookoła głowy. Z kolei w jeździe na motocyklu pomaga mi to, że prowadzę auto. Potrafię przewidywać ruchy kierowców na drodze, to na pewno duże ułatwienie. Zresztą lubię ten typ koncentracji w czasie prowadzenia. Nie lubię rozmawiać w czasie jazdy. Sama jazda autem czy motocyklem sprawia mi wielką frajdę. Swego czasu jeździłem dużo autem po Polsce na występy. Teraz mniej, chyba już zrobiłem swoje kilometry. Nadal lubię moment, kiedy wrzucam torbę do bagażnika i mam przed sobą np. 400 km. Tylko ja, samochód i droga. Zwłaszcza że jakość dróg w Polsce naprawdę bardzo się zmieniła i nikt temu nie zaprzeczy. Jakie optymistyczne zakończenie, ale taki już jestem.

DJ Adamus (Adam Jaworski) – producent, DJ i muzyk. Współpracował z czołówką polskiej sceny muzycznej. Współtworzy duet producencki Wet Fingers i projekt 1000 miejsc (z wokalistką Adą Szulc). Dbał o oprawę muzyczną programu „Kuba Wojewódzki”, pracował z Januszem Józefowiczem przy musicalu „Romeo i Julia”, był odpowiedzialny za muzykę do filmów  „Big Love” i „Sala samobójców”. Stworzył oprawę do wielu widowisk muzycznych i rozrywkowych.

2 komentarze do “Motocyklem na krańcu świata”

  1. Pingback: Discord

  2. Pingback: these details

Dodaj komentarz