Drugi raz Radka Majdana

Były reprezentacyjny goalkeeper i pierwszy w Polsce piłkarz-celebryta przyznaje, że stracił prawko, bo przekroczył limit punktów karnych. – Ciśnienie mi się lekko podniosło – wspomina dziś powtórny egzamin.

Mikołaj Radomski: Czy to prawda, że w 2007 roku stracił Pan prawo jazdy? Co się stało?

Radosław Majdan: Tak, rzeczywiście. Straciłem uprawnienia w związku z przekroczeniem limitu punktów karnych. Nie pamiętam ilu, ale chyba 23. Jechałem autostradą, wracałem z byłą żoną z jakiegoś koncertu, policja nagrała nas na wideorejestratorze. Wyprzedzili nas, zatrzymali, dali mi mandat – nie wiem, 8 albo 10 punktów karnych – i stwierdzili, że muszą mi to prawo jazdy odebrać, bo właśnie przekroczyłem limit.

– Kiedy odzyskał Pan uprawnienia?

– Trochę to trwało aż wybrałem się na egzamin, bo miałem dużo wyjazdów i zgrupowań. Ale muszę powiedzieć, że jak już poszedłem, to nie popełniłem ani jednego błędu. Teorię zdałem bezbłędnie. Jazdę też. Trochę się stresowałem przy tej jeździe egzaminacyjnej, bo teraz trzeba jechać nie pięćdziesiątką, uważać na wszystkie linie ciągłe. Także mimo tego, że jeżdżę wiele lat i daję sobie radę, to ciśnienie mi się podniosło lekko.

– Czym różnił się egzamin kiedyś i dziś?

– Teraz są na pewno lepsze samochody. Nie pamiętam, jakim samochodem zdawałem pierwszy egzamin, ale skrzynia biegów latała w każdą stronę. Ale manewry na placu są bardzo podobne. No i zdziwiłem się, że na egzaminie teoretycznym mogą być na przykład dwie odpowiedzi prawidłowe. Kiedyś była tylko jedna.

– Stres się pojawił?

– Tak, szczególnie gdy wciskałem przycisk „zakończ egzamin” i czekałem na wyświetlenie liczby błędów, które zrobiłem. Przy dwóch pytaniach miałem dylemat. Myślę, że nikt do końca nie jest pewny, że w żadnym miejscu nie pomylił się.

– Tylko raz Pan stracił prawko i więcej takich nieprzyjemności nie było.

– Tak, chociaż uważam, że w Polsce niektóre ograniczenia są absurdalne. Nie można jechać 40 km na godzinę po drodze, że ludzie na rowerze mnie wyprzedzają. Tak naprawdę gdybym miał stosować się ściśle do ograniczeń prędkości, to z Warszawy do Szczecina jechałbym 15 godzin. Wiadomo, że zawsze się trochę przepisy nagina. Uważam, że najważniejsze za kierownicą jest to, by jeździć bezpiecznie i mieć świadomość, że komuś można zrobić krzywdę.

– Jakimi zasadami kieruje się Pan na drodze?

– Mam zasadę, że staram się myśleć i obserwować, bo są niedzielni kierowcy, są kobiety, które robią coś zupełnie niespodziewanie, na przykład wyjżdżają z drogi podporządkowanej. Po prostu uważam i staram się przewidywać niebezpieczne sytuacje. Oczywiście przestrzegam przepisów, by nie narażać innych. Zawsze zatrzymuję się przed znakiem „stop”, jeśli jest ślisko – nie szaleję po mieście.

– Czym Pan obecnie jeździ. Stajnia jest duża?

– Mam mercedesa CLS, chevroleta corvette i forda focusa, którego dostałem jako reklamę. Najbardziej lubię jeździć mercedesem. Ma 5-litrowy silnik i dobrze się zwiera, jak to się mówi w języku kierowców. Jest wygodny, to sportowa limuzyna, ładnie wygląda z zewnątrz i wewnątrz. Jeżdżenie tym samochodem sprawia mi bardzo dużą przyjemność.

– Za którym razem zdał Pan prawo jazdy?

– Za pierwszym. Ale w którym roku nie pamiętam.

– Podobno uczył Pan jeździć swoją byłą żonę Dorotę Dodę Rabczewską?

– To za dużo powiedziano, że dawałem lekcje. Jak nie miała prawa jazdy, to jeździliśmy gdzieś tam w Krakowie, gdzie nie ma pieszych i innych samochodów. Pamiętam, że lubiła jeździć samochodem z automatyczną skrzynią biegów.

– Miał Pan jakieś kolizje na drodze?

– Tak, kiedyś jechałem samochodem taty i nysa lub żuk zajechał mi drogę. Uderzyłem go. Później, gdy miałem 21 lub 22 lata, samochód zajechał mi drogę, zacząłem hamować, wpadłem w poślizg i zacząłem się kręcić. Nadjeżdżający z naprzeciwka samochód uderzył we mnie.

– Pamięta Pan swój pierwszy samochód?

– To był volkswagen corrado. Jakoś specjalnie dużo samochodów nie miałem, bo się do nich przywiązuję. Lubię je. Później miałem audi TT. Zawsze miałem samochody sportowe, bo najlepiej się w nich czuję.

 

Dodaj komentarz