Z miejskim parkowaniem to same problemy

znak " Zakaz wjazdu - dotyczy samochodów nauki jazdy "

„Zakaz wjazdu” na małą osiedlową ulicę, a pod spodem tabliczka „dotyczy samochodów nauki jazdy L”. Tak jak wielu przewidywało, tego typu znaki pojawiły się w niektórych wojewódzkich miastach, ale czy to jedyna konsekwencja zmiany przepisów odnośnie do parkowania na egzaminie, jaka miała miejsce cztery lata temu?

Parkowanie zawsze wzbudzało i myślę że nadal wzbudza niemałe emocje wśród kursantów. Już nawet podczas zajęć teoretycznych, nieświadomi trudnej drogi, jaka stoi przed nimi, obserwują z podziwem na symulatorach parkowania, jak ten samochód pięknie, płynnie wjeżdża, to takie proste! Mało tego, często sami, za sprawą podwójnego kliknięcia myszką, parkują bez zająknięcia. W praktyce okazuje się to zdecydowanie trudniejsze. Pamiętam doskonale czasy, kiedy to manewry parkowania wykonywało się tylko na placu manewrowym. Oprócz jazdy po łuku należało wykonać wylosowane dwa dodatkowe manewry, w różnej konfiguracji. Parkowanie skośne, równoległe (ach, słynna koperta!), prostopadłe, wjazd przodem lub tyłem oraz zawracanie. Ileż to dziwacznych sposobów kursanci byli w stanie się nauczyć! Cała droga do zwycięstwa zaczynała się od zapamiętania małej, poziomej linii, zza której rozpoczynało się parkowanie. A że np. do parkowania skośnego było mniej miejsca, tylko 3,5 metra, co wyznaczały pionowe linie, zapamiętanie tych wszystkich wykresów ustawienia, często zabierało kursantom więcej czasu niż nauka samego manewru… Do tego często dochodziło przyswojenie wszystkich pozycji poszczególnych tyczek, „pół skrętu do środkowego pachołka, a potem dokręcamy”, tak, z takimi metodami się spotkałem.

Ale najlepsze sposoby dotyczyły parkowania równoległego. Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego większość kursantów parkowanie, bądź co bądź tyłem, wykonywało, patrząc cały czas do przodu, w lewe lusterko, gdzie należało zobaczyć konkretny słupek, potem należało lusterko skierować na koło i zatrzymać się na linii. Wtedy już wystarczyło tylko skręcić kierownicę maksymalnie w lewo i… gotowe! Nie jestem pewien, czy ktoś kiedykolwiek taką metodę zastosował na prawdziwym parkingu. Oczywiście instruktorzy prześcigali się w wymyślaniu coraz to lepszych metod parkowania, z dumą pokazując kursantowi, że mój sposób jest najlepszy, a przecież wiadomo nie od dziś, że lepsze jest wrogiem dobrego. Pomimo tego dałem szanse nomen omen nowym przepisom, które przenosiły parkowanie do rzeczywistości. Weszły w życie w 2006 roku, więc jest dobry czas na ich ocenę.

Pierwszy sukces nowych zasad egzaminu? Brak tego wszystkiego o czym powyżej. Niepotrzebnego, mechanicznego wręcz powtarzania przez kursantów utartych schematów, kompletnie bez zrozumienia, byleby „tylko zdać plac”. Oczywiście wielu kierowców obawiało się o porysowany lakier na swoich samochodach, ale okazało się, że częściej niż nauce jazdy zdarza się to zbyt pewnym siebie kierowcom, którzy parkują nieuważnie, w pośpiechu. Natomiast nie wyobrażam sobie nawet, że w momencie parkowania instruktor nie czuwa nad kursantem, żeby w każdej chwili odpowiednio zareagować. Jeżeli tak nie jest, a czasem pewnie nie jest, to bez komentarza.

Występuje jednak inny problem. Każdy instruktor musi w swoim planie szkolenia (jeżeli ma, a zakładam, że każdy powinien mieć) uwzględnić lekcję parkowania w ruchu miejskim. Pytanie kiedy zacząć? O ile na placu manewrowym jesteśmy my, jeden samochód i pachołki, to na jakimś osiedlowym parkingu zderzaki innych samochodów już z gumy nie są… Dlatego uważam, że parkowanie w takich warunkach najlepiej zacząć powiedzmy w połowie kursu, w zależności od tempa postępów w nauce, tj. gdy kursant będzie znał podstawy utrzymania się w pasie ruchu, samochód nie będzie mu uciekał przy skręcaniu oraz będzie umiał nad nim zapanować od strony mechanicznej. Wtedy należy zaplanować taką lekcję i na początek pokazać kursantowi słynny dziennik ustaw, według przepisów którego będziemy parkować. To ważne, żeby uciąć wszelkie spekulacje, żeby kursanci w rozmowach między sobą, z rodziną, znajomymi, nie tworzyli wyimaginowanych zasad, które rzekomo obowiązują na egzaminie.

Najlepiej zacząć od parkowania skośnego, które zrobi, mówiąc żartobliwie, dobre wrażenie na kursancie. Ale jest pewien problem, którego uczniowie często nie łączą z parkowaniem – ustawienie. Przecież w przepisach nie jest powiedziane, w którą stronę będziemy parkować, i bardzo dobrze, ale skoro tak, to jeżeli jest to droga jednokierunkowa, parkowanie w lewo będzie się odbywać przy lewej krawędzi jezdni, pamiętajmy o tym. Jeśli chodzi o technikę parkowania, wystrzegać się trzeba metod na zasadzie „proszę tu wjechać”. To, że my w to upatrzone miejsce wjeżdżamy z zamkniętymi oczami, nie oznacza, że kursantowi też to się uda. Nie popełniajmy grzechu oczywistości pewnych elementów. Trzeba założyć, że w samochodzie nic dla kursanta nie jest oczywiste, a tym bardziej za pierwszym razem. W takim razie też musimy wskazać, na jakie punkty kierowca powinien patrzeć, żeby zaparkować. Zgodnie z techniką kierowania pojazdem, poprzez przestrzeń w szybie przedniej i tylnej, należy wytłumaczyć kursantowi, że nie uderzy w samochód obok, jeżeli będzie go bądź linię na parkingu widział w rogu bocznej szyby (czyli w okolicy lusterka). Dalej powinien patrzeć w przednią szybę, w przestrzeń, w którą wjeżdża, aby ustawić samochód w polu parkowania. Tu często jest drobny problem, ponieważ kursanci ze strachu patrzą na samochód, obok którego parkują, a zgodnie z inną teorią: „na co patrzę, na to wjadę”. Przy wyjeżdżaniu postępujemy analogicznie. Żeby nie uderzyć w pojazd obok, trzeba go widzieć w rogu bocznej szyby z tyłu, upewnić się, czy nie uderzymy w samochód z drugiej strony, a następnie obserwować przestrzeń w tylnej szybie. Do tego oczywiście dochodzą kierunkowskazy i zwrócenie uwagi, że manewry zawsze trzeba robić bardzo precyzyjnie, a więc niekoniecznie szybko. Podobnie postępujemy z parkowaniem prostopadłym, natomiast przy zawracaniu „na dwa” wykorzystujemy teorię wyjazdu tyłem, a w zawracaniu „na trzy” skupiamy się na kierunkowskazach, o których bardzo często kursanci zapominają, i na odpowiednim tempie manewru, ale tego typu problemy można szybko wyeliminować właściwie po dwóch próbach.

Inaczej rzecz się ma z parkowaniem równoległym. Tutaj pewnie metod jest tyle, ilu instruktorów, ba, tyle, ilu kierowców! Mnie najbardziej przekonują te, w których kursant cofając, spogląda do tyłu. Kiedyś na placu najważniejsze było, żeby zaparkować, teraz najważniejsze jest, żeby zaparkować bezpiecznie. Sytuacja na prawdziwym parkingu może zmienić się w każdej chwili, tu zwłaszcza mam na myśli pieszych. Chyba nie muszę pisać, jak może się skończyć parkowanie, gdy kursant zaaferowany spogląda w lewe lusterko, a tymczasem za samochodem akurat ktoś przechodzi. Proszę się zastanowić, ile już takich potencjalnych sytuacji państwo mieliście. Po drugie, spoglądając w tylną szybę, można ocenić najbardziej prawidłowo odległość od pojazdu, przed którym parkujemy. Nie mówię też, że nie można spojrzeć w lusterko – można, ale żeby się jedynie upewnić co do poprawnego ustawienia i tylko gdy się zatrzymamy. To też kolejny problem, który wcale nie pomaga kursantowi zrozumieć trudów parkowania. Wielu instruktorów bowiem wymusza wykonanie manewrów w ciągłym ruchu, czego nie wymaga przecież żaden przepis. Można się zatrzymać, popatrzeć, upewnić i jechać dalej. A najważniejsze we wszystkich metodach parkowania jest to, żebyśmy sami parkowali tak, jak uczymy naszych kursantów. Tylko aby to zrobić, musimy najpierw bardzo dobrze przeanalizować na jakie elementy spoglądamy i potem wskazać je kursantowi. I pamiętajmy, jeżeli 9 na 10 osób parkuje prawidłowo, to nie jest problem z tym jednym kursantem, ale z całą metodą, którą trzeba stale ulepszać, nie zamykać się w znanych z placu schematach, aby skuteczność dla wszystkich była stuprocentowa.

Grzegorz Lament, instruktor

 

3 komentarze do “Z miejskim parkowaniem to same problemy”

  1. Pingback: stapelstein

  2. Pingback: Taco Bell

  3. Pingback: sites

Dodaj komentarz