Rodzinne przejażdżki. Resort (ponoć) rozważa poważną zmianę w systemie szkolenia

jazda samochodem podczas ulewy

Będzie można jeździć bez prawka! Nawet dwa lata! Byle tylko na prawym fotelu siedział doświadczony kierowca. Taką rewolucyjną zmianę rozważa Ministerstwo Infrastruktury. To dobry kierunek czy jazda bez trzymanki?

Szkolenie praktyczne pod nadzorem bliskiego członka rodziny to pomysł, który może namieszać w branży OSK i na skrzyżowaniach polskich miast. Rewolucja w przygotowywaniu przyszłych kierowców zakłada, że nowicjusze za kierownicą będą mogli kontynuować naukę po zakończeniu standardowego kursu, a przed egzaminem. Przez rok lub nawet dwa lata! Pod nadzorem rodzica lub opiekuna prawnego, który ma prawo jazdy od co najmniej pięciu lat. Taka liberalizacja przepisów byłaby niejako skopiowaniem modelu brytyjskiego, znanego również w innych europejskich krajach i USA.

Szkolenie z rodziną po praktyce i pierwszej pomocy

Pytanie, jak sprawdziłaby się w polskich realiach drogowych? Czy wpłynęłaby na statystyki wypadków? I zdawalność egzaminów? Jak w nowej sytuacji poradziliby sobie właściciele OSK?

– Trochę byśmy stracili finansowo, kursanci nie braliby dodatkowych godzin, ale wydaje mi się, że pomysł takiego rodzinnego doszkalania warto rozważyć. Im więcej treningu, tym lepiej – stwierdza Marcin Opałka z OSK „Marian K.” w Radomiu. – A jeśli kursantem jest sześćdziesięciolatek, to też będzie pod nadzorem rodzica się uczył? – dopytuje z nutą ironii.

Familijne doszkalanie to fajne hasło. Branżę nurtują jednak szczegóły. Zapytaliśmy o nie w Ministerstwie Infrastruktury i Budownictwa. Odpowiedź jest dość ogólnikowa.

„Wprowadzenie możliwości szkolenia osoby ubiegającej się o prawo jazdy kategorii B w formie kursu rozszerzonego o jazdy z osobą towarzyszącą było postulowane przez zespół doradczy” – wyjaśnia biuro prasowe MIiB. „Propozycja przewiduje, że do szkolenia będzie mogła przystąpić osoba, która ukończyła 17 lat, a szkolenie będzie odbywało się przy użyciu odpowiednio oznakowanego pojazdu. Warunkiem rozpoczęcia jazd z osobą towarzyszącą byłoby ukończenie części teoretycznej i części praktycznej szkolenia w OSK oraz nauki udzielania pierwszej pomocy. Z kolei osoba towarzysząca musiałaby posiadać prawo jazdy kategorii B od co najmniej pięciu lat i pozostawać w pierwszym stopniu pokrewieństwa z osobą szkoloną. Jazdy z osobą towarzyszącą byłyby traktowane jak jazdy dodatkowe w OSK i odbywałyby się do czasu zdania egzaminu na prawo jazdy”.

Kto to wymyślił?

 No to już wiadomo, że kursantowi może towarzyszyć nie tylko rodzic, ale też mąż, żona, syn, córka. Kiedy można spodziewać się dalszych konkretów?

„Prace nad możliwością wprowadzenia takiego rozwiązania są na początkowym etapie, jest więc jeszcze za wcześnie, aby przedstawić jego ostateczny kształt” – czytamy w komunikacie MIiB przesłanym „Szkole Jazdy”.

Skoro pomysł nie wyszedł od urzędników, tylko zespołu doradczego – szukamy autorów. Wspomniany zespół – powołany w 2016 roku – tworzą przedstawiciele resortu (przewodniczący, zastępca, sekretarz), trzej przedstawiciele środowiska szkoleniowców i trzej egzaminatorzy. W pracach mogą uczestniczyć też inni eksperci, przedstawiciele administracji samorządowej, centralnej.

Kto konkretnie zaproponował „brytyjski model” szkolenia? Nie wiadomo. Szefowie WORD-ów i egzaminatorzy nadzorujący zarzekają się, że nikt ich o zdanie nie pytał.

– Do chwili obecnej ministerstwo nie przedkładało WORD-owi Toruń żadnej informacji w tym zakresie i nie konsultowało z nami przedmiotowej propozycji – stwierdza dyrektor toruńskiego ośrodka Marek Staszczyk.

W Wielkopolsce też nie mają oficjalnych informacji.

– Nie mamy żadnych danych z ministerstwa, dotyczących planowanych zmian w systemie szkolenia, w związku z tym nie możemy się do nich ustosunkować – ucina Katarzyna Woroch z WORD-u Poznań.

Na Śląsku również są zdziwieni.

– WORD w Katowicach nie uczestniczy i nie uczestniczył w pracach legislacyjnych związanych z wprowadzeniem zmian do szkolenia osób ubiegających się o uprawnienia do kierowania pojazdami – pisze zastępca dyrektora Janusz Kuwak.

W Łodzi temat znają tylko z mediów.

– WORD-y nie uczestniczyły w pracach legislacyjnych lub konsultacjach związanych z nową formą szkolenia kandydatów na kierowców – zauważa Grzegorz Próchniewicz, kierownik oddziału szkoleń i BRD w łódzkim WORD-zie. – Nie posiadamy więc również na temat proponowanych zmian innych informacji niż komunikaty prasowe.

WORD-y są raczej na tak

 Mimo że szefowie WORD-ów są trochę zaskoczeni kolejnymi inicjatywami resortu w zakresie nauki jazdy, propozycja doszkalania kursantów przez rodziców jest oceniana dość życzliwie.

– Pomysł zdobywania doświadczenia za kierownicą z udziałem osoby towarzyszącej uważam za pozytywny. Taki model kształcenia kierowców jest praktykowany w kilku krajach europejskich, które mogą poszczycić się wysokim poziomem bezpieczeństwa ruchu drogowego, więc można sądzić, że się sprawdził. Największą korzyścią jest wydłużenie okresu zdobywania doświadczenia na drodze – komentuje dyrektor Staszczyk.

O tym, że każda godzina za kółkiem jest cenna, mówi też Próchniewicz.

– Przyczynia się do nabierania pewności w panowaniu nad pojazdem oraz do obycia w ruchu drogowym. Pomysł ma więc oczywistą szansę przełożyć się na wzrost BRD. Dodatkowo rodzice będą bardziej, wręcz bezpośrednio, zaangażowani w kształcenie drogowe swych dzieci. Może to być również okazja do powtórzenia sobie zasad ruchu drogowego, szczególnie mniej stosowanych, przez samych rodziców – zaznacza Próchniewicz.

Stwierdza, że proponowane przez ministerstwo rozwiązanie zweryfikują „czas i praktyka”. Teoretyczne rozważania niewiele dadzą.

– Wiadomo, że podobne rozwiązania funkcjonują na świecie, ale czy jest to dostateczny dowód na ich skuteczność w polskich realiach drogowych, gdzie dominuje swoiste cwaniactwo z wybiórczym przestrzeganiem przepisów? – zastanawia się Próchniewicz. – Wiele osób ma poważne wątpliwości, czy polskie społeczeństwo ma odpowiednią kulturę prawną, czyli czy dorosło do tego typu rozwiązań, zakładających dobrą wolę i dbałość o przepisy tych, którzy mogliby z nich korzystać. Prawdą jest również, że wielu rozsądnych rodziców mogłoby w ten sposób pomóc swoim pociechom w nabyciu doświadczenia drogowego, i to bez dodatkowych kosztów związanych z wynajmowaniem autoszkoły.

Zwraca jednak uwagę, że tańszej, rodzinnej formie nauki kierowców nie sprzyjają częste zmiany przepisów ruchu drogowego i zasad egzaminowania. O tym mówią przedstawiciele wszystkich WORD-ów, które włączyły się w dyskusję na łamach „Szkoły Jazdy”.

– Czy mama lepiej zna aktualne przepisy niż zawodowy instruktor? – pytają retorycznie. – Braki w przygotowaniu merytorycznym będą powodować zamieszanie, a nawet konflikty. No bo mama i tata mówią co innego niż pan z elki – prognozują WORD-owcy.

Jednocześnie przyznają, że „domowa nauka” jest czymś naturalnym. Potrzebnym.

– Przecież wszystkiego uczymy się od najbliższych. Mówienia, chodzenia, czytania – stwierdza filozoficznie Janusz Stachowicz, dyrektor WORD-u Rzeszów. – Rozwiązania, gdzie najbliższa osoba – rodzic – czuwa nad nauką jazdy i przepisów ruchu drogowego oraz bezpieczeństwem kierującego – dziecka – są rozwiązaniami dobrymi i zasadnymi, jednak ich realizacja musi się odbywać w oparciu o ściśle dopracowane wymogi.

Nauczyciel ze złymi nawykami, a bez hamulca

 Postuluje, żeby rodzic, który zdecyduje się na samochodowe dokształcanie syna czy córki, musiał przejść specjalistyczne szkolenie, odpowiadające programowi kursu dla instruktorów nauki jazdy. W skróconej wersji. Z pominięciem metodyki, psychologii. Dyrektor rzeszowskiego WORD-u oczekuje też, że każdy samochód do nauki będzie odpowiednio oznakowany i wyposażony. Przede wszystkim w dodatkowy hamulec.

– Należy się liczyć z odpowiedzialnością, jaka ciąży na rodzicu w przypadku, gdyby w porę nie zareagował i dopuścił do kolizji drogowej, narażając zdrowie i życie własnego dziecka i innych uczestników ruchu drogowego. Pomijając odpowiedzialność emocjonalną należy mieć też na uwadze aspekty karne – przypomina Stachowicz.

Rozważana przez resort infrastruktury liberalizacja przepisów nie przewiduje „podwójnego” hamulca, sprzęgła w aucie wykorzystywanym do rodzinnej nauki. Jest mowa o dodatkowym lusterku.

– Szkolenie pojazdem bez dodatkowego pedału hamulca dla instruktora czy rodzica niewątpliwie niesie zagrożenia. Świadomość braku możliwości awaryjnego zatrzymania pojazdu przez osobę nadzorującą może stanowić również barierę psychologiczną – ostrzega Próchniewicz.

Wspomina również o nawykach doświadczonych kierowców. Niewłaściwej technice prowadzenia pojazdu, lekceważeniu przepisów.

– Często są to złe nawyki – ocenia Próchniewicz. – Będą się przenosiły na młodych kierowców, co może być przyczyną niepowodzeń w czasie egzaminu państwowego.

– Poziom umiejętności przekazanych młodemu człowiekowi będzie pochodną umiejętności rodzica, a z tym bywa różnie – potwierdza dyrektor WORD-u Toruń. – To może zepsuć całą rzetelną pracę, którą przez 30 godzin wykonał instruktor.

Szefowie WORD-ów przypominają, że kierujący, którzy niedawno uzyskali uprawnienia, są grupą wysokiego ryzyka na drogach. W większości są to osoby w wieku 18–24 lat. Gubi je brawura, brak wyobraźni. Na przykład w województwie podkarpackim powodują 40 proc. więcej wypadków niż kierowcy 60+.

Kto podszkoli dziadka? A żonę?

 – To fakt. Młodym brakuje i wyobraźni, i umiejętności. Ale uczy się ich łatwiej, bo lepiej radzą sobie za kółkiem niż seniorzy. Chodzi o sprawność, koordynację ruchową, refleks – podkreśla Marcin Opałka. – Wyobraźmy sobie rodzinne doszkalanie seniora, któremu marzy się prawo jazdy. Może syn lub córka by się tego podjęli, ale ryzyko będzie spore – komentuje instruktor z Radomia.

Podkreśla, że osoby dojrzałe bardzo rzetelnie podchodzą do kursu, zdobywania wiedzy teoretycznej. Natomiast szkolenie praktyczne często idzie jak po grudzie. Wszystkim – i juniorom, i seniorom – zdarzają się niebezpieczne sytuacje na drodze.

– I jak wtedy zareaguje ten nadzorujący pasażer? Co zrobi? Może tylko chwytać kierownicę i hamulec awaryjny – stwierdza Opałka.

– Może też próbować wyrwać kluczyki ze stacyjki, ale raczej nie zdąży – dodaje Zenon Maśniak, prowadzący OSK w Krotoszynie.

Potwierdza, że bez dodatkowego hamulca nie ma co nawet próbować nauki.

– Nie boję się z nikim jeździć pod warunkiem, że mam swoje pedały i lusterka – stwierdza Maśniak. – Kiedy siedzę na prawym fotelu w aucie bez dodatkowego wyposażenia czuję się niepewnie. Nawet gdy prowadzi zawodowiec. A co dopiero nowicjusz!

Instruktor z 20-letnim stażem podkreśla, że kierowcy mają różny temperament, a podczas jazdy może wydarzyć się wszystko.

– Instruktor, mimo że ma umiejętności, doświadczenie, a także sprzęgło i hamulec, nie zawsze zdąży zareagować – opowiada Zenon Maśniak. – Naukę syna czy córki jeszcze sobie wyobrażam, choć dzieci często wykłócają się z rodzicami, robią na przekór. Ale nauka w relacji żona – mąż zupełnie odpada!

Dlaczego?

– Bo zaraz byłaby awantura! – śmieje się. – Każda uwaga, sugestia, porada oznacza kłótnię. Miałem kursantów, którzy uczyli się w duecie. Żadna z pań nie słuchała tego, co mówił małżonek!

A chociaż instruktora słuchały?

– Tak. Bo to jest inna relacja – zauważa pan Zenon.

Przy okazji opowiada historię drobnej małżeńskiej sprzeczki w samochodzie.

– Żona prowadziła, mąż powiedział, że ma skręcać w pierwszą ulicę, ona chciała jechać inną trasą, on chwycił kierownicę i… auto dachowało. A jechali 20–30 km/h. Co by się stało przy większej prędkości?

Dbałość o bezpieczeństwo, dobry kontakt z kursantem, autorytet i kompetencje instruktora to podstawy działalności OSK.

– Kluczową kwestią jest odpowiedzialność. Za osobę szkoloną, za jakość szkolenia i jego wynik – podkreśla Piotr Drapa, przewodniczący Górnośląskiego Stowarzyszenia Ośrodków Szkolenia. – Jeśli osoba bez uprawnień, pod nadzorem taty czy mamy spowoduje wypadek, będzie problem.

Również mówi o nie najlepszych nawykach doświadczonych kierowców, których kursant nie powinien kopiować.

– Gdy stary kierowca zrobi coś nieprawidłowo, zwykle jakoś wybrnie z sytuacji. Dla młodego jeden błąd, zlekceważenie przepisów może skończyć się tragicznie – stwierdza instruktor z Katowic.

Zastanawia się też, czy zdawalność egzaminów wzrośnie, kiedy po standardowym kursie kandydat na kierowcę będzie jeszcze np. przez dwanaście miesięcy jeździł z rodzicami.

– Nie zda egzaminu i będzie miał pretensje do mamy czy do instruktora, mimo że ten od roku nie widział go na oczy – ironizuje Drapa.

Nie tylko plotki. W roku wyborczym

 Tłumaczy, że propozycja rodzinnego doszkalania jest żywo dyskutowana w środowisku OSK, mimo że oficjalnych informacji z ministerstwa infrastruktury czy konsultacji nie było.

– Tego newsa nie traktujemy jednak jako plotkę – podkreśla szef GSOS. – W czerwcu, na konferencji instruktorów w Warszawie, dyrektor Oleksiak [Bogdan Oleksiak – dyrektor Departamentu Transportu Drogowego MIiB – red.] wspomniał, że taka zmiana może wejść.

Wejdzie? Przewodniczący GSOS jest sceptyczny.

– W roku wyborczym nie takie rzeczy od polityków słyszałem – komentuje. – Kilka lat temu zapowiadano, że rodzice będą mogli uczyć jazdy zamiast instruktora. Nie po kursie, tylko zastąpią OSK w szkoleniu. I co? Nic. Pomysł umarł śmiercią naturalną.

Przewiduje, że nawet jeśli stosowne zapisy pojawią się w nowej ustawie o kierujących pojazdami, to na akty wykonawcze, rozporządzenia będzie trzeba czekać latami.

– A nawet jeśli zostaną opracowane, to wymogi stawiane osobom doszkalającym i obowiązkowe wyposażenie pojazdu zniechęcą rodziców do nauki młodych kierowców – stwierdza Drapa.

Właściciel OSK z Krotoszyna widzi problem podobnie.

– Kiedyś, jak się młody uczył jeździć, to rodzice martwili się o auto. Że dzieciak będzie katował malucha czy dużego fiata. Że uszkodzi skrzynię biegów, sprzęgło – wspomina Zenon Maśniak. – Teraz mama i tata nie mają czasu, bo pracują od rana do wieczora. Albo mówią „ja cię dobrze nie nauczę. Lepiej wykup kilka godzin w szkole”.

Instruktor z Wielkopolski przekonuje, że pomysł z rodzinną nauką jazdy ma niewielkie szanse na realizację m.in. dlatego, że mógłby negatywnie wpłynąć na BRD. A już teraz statystyki wypadków w Polsce, na tle krajów UE, są dramatyczne. Pojawiają się też pytania o kwalifikacje nauczycieli amatorów (kto i jak ma je weryfikować), koszty dodatkowego wyposażenia pojazdów, ceny ubezpieczeń (prawdopodobnie konieczne byłoby wykupienie dodatkowego pakietu), szczegółowe zasady doszkalania (np. czy osoba bez uprawnień miałaby zakaz wjazdu tylko na autostrady i ekspresówki, jakich limitów prędkości musiałaby przestrzegać).

Wypożycz sobie elkę

 Właściciele OSK zastanawiają się nad skutkami finansowymi ewentualnych zmian przepisów. Byłyby tylko straty, czy może też korzyści? Może ośrodki zarobiłyby na wynajmie aut?

– Dlaczego nie. Wymieniamy samochody średnio co pięć lat. Sprzedać je trudno, a w doszkalaniu można by wykorzystać – mówi Marcin Opałka. – Podejrzewam, że nawet powstałyby nowe firmy specjalizujące się w takiej usłudze.

– Wypożyczanie? Nie widzę tego – ucina Zenon Maśniak. – Starsze auta sprzedajemy albo pełnią funkcję rezerwowych.

Zastanawia się nad kosztami ubezpieczenia pojazdu, który byłby użytkowany bez nadzoru zawodowego instruktora.

– Za auto wykorzystywane do nauki jazdy jest zwyżka sto procent. Za elkę wypożyczaną klientom byłoby więcej – mówi pan Zenon. – Jaka byłaby stawka za wynajem? Firmy ubezpieczeniowe liczą 400 zł plus VAT za jeden dzień, kiedy muszą nam zapewnić samochód zastępczy. Kursant byłby w stanie tyle zapłacić?

W Radomiu nie są tak sceptyczni. Nawet jeśli liberalizacja przepisów ograniczyłaby przychody OSK „Marian K” i innych ośrodków.

– Każda godzina za kierownicą jest wartościowa, bo pozwala lepiej panować na autem, dodaje pewności kierowcy – mówi Marcin Opałka. – Początkujący kierowcy niby znają przepisy, potrafią wykonywać manewry, ale na ruchliwej ulicy wpadają w panikę. A na egzaminie się trzęsą. Dosłownie. Gdyby mogli praktykować pod opieką rodzica, choćby przez kilka miesięcy, na pewno radziliby sobie lepiej.

– Dowolność w ilości i czasie jazd młodego kierowcy to na pewno pozytywny aspekt – potwierdza dyrektor WORD-u Rzeszów. – Odpowiedzialny rodzic, wiedząc, że dziecko nie potrafi samodzielnie w sposób bezpieczny poruszać się w ruchu drogowym, będzie czuwał nad tym, aby zapobiegać niebezpiecznym sytuacjom.

Zaznacza jednak, że szkolenie pod okiem doświadczonego profesjonalisty w odpowiednio wyposażonym OSK przewyższa jakością wariant rodzinnej nauki jazdy.

Szef toruńskiego WORD-u zauważa z kolei, że zmiany systemu szkolenia inspirowane rozwiązaniami np. z Anglii mogą nie dać oczekiwanych efektów.

– W „Światowym raporcie bezpieczeństwa ruchu drogowego DEKRY 2017” dość mocno zaakcentowano, że nie wszystkie środki związane z poprawą bezpieczeństwa na drogach, które z powodzeniem sprawdziły się w niektórych krajach, znalazły swoje miejsce i odniosły sukces w innych społeczeństwach.

– Osoba po kursie, dobrze przygotowana, powinna iść na egzamin z marszu. Po co to odkładać? Szkolenie na kierowcę wymaga mobilizacji. Kursant chce jak najszybciej zdobyć uprawnienia. Jeśli miałby możliwość jeszcze przez rok czy dwa „zdobywać doświadczenie” pod nadzorem rodzica, mógłby nigdy nie przystąpić do egzaminu. Szkoliliby się całe życie, znając skłonność Polaków do kombinowania, omijania przepisów – żartobliwie podsumowuje instruktor z Krotoszyna.

Tomasz Maciejewski

13 komentarzy do “Rodzinne przejażdżki. Resort (ponoć) rozważa poważną zmianę w systemie szkolenia”

    1. Zmiany muszą być . Świat idzie szybciej niż ustalenie jednolitej stawki za godzinę jazdy. Póki co frajeży łapcie co się da zarobić. ZRESZTĄ NAUKA JAZDY TO BAAAARDZO DOBRY BIZNES DLA OŚRODKÓW EGZAMINOWANIA I SPRZEDAJĄCYCH SAMOCHODY.

  1. Super pomysl!!!!
    Przeciez kazdy rodzic jest mistrzem kierownicy. Nie wspomne juz o znajomosci przepisow osob ktore maja prawo jazdy przez dluzszy czas. Nikt sie nad tym nie zastanowil? Sam jestem swiadkiem podczas jazd doszkalajacych osob skierowanych na egzamin kontrolny jak niski jest poziom ich wiedzy na temat przepisow. Juz widze te komentarze tatusiow w stylu podczas jazdy jacy to instruktorzy sa beznadziejni i wogole nie maja pojecia o tym jak sie powinno jezdzic…

  2. I tak jeżdżą, przynajmniej będzie to pod kontrolą i nie trzeba będzie chować się po kontach a co niektórym nakapie oleju do głowy. Kursanci na egz. nie będą już tak zastraszeni a rozsądnie prowadzeni przez rodzica mogą mieć z tego korzyść To my pytamy na pierwszej lekcji czy ktoś jezdził gdy słyszymy odpowiedż tak uznajemy że ułatwi nam to zadanie w czym tu jest problem ćwiczenia i nauka czynią mistrza?.

  3. Gdzie przyczyna wypadków? Młodzi nie jeżdżą doskonale, to oczywiste, brakuje im umiejętności, doświadczenia i świadomości zagrożeń. Kierowcy którzy korzystają z prawa jazdy posiadają te umiejętności i doświadczenie. Najczęściej jednak do zdarzeń drogowych dochodzi z powodu nieuwagi i braku świadomości zagrożeń – nieodpowiedzialności przecież. Poprzyjmy to, niech „młodzik” pojeździ z rodzicem, zdobędzie doświadczenie, oszlifuje się. Normalny rodzic i tak jeździ z własnym dzieckiem i jego paromiesięcznym prawem jazdy. Ten doświadczony kierowca najczęściej przecież rodzic douczy się przy nim, może nawet bardzo usłyszy od niego o odległościach, prędkościach, znakach drogowych itd.. Po egzaminie wewnętrznym to ma odbywać się to szkolenie z osobą towarzyszącą jest napisane w artykule . Czym pytam różnią się umiejętności młodego kierowcy po pozytywnym egzaminie wewnętrznym od jego umiejętności po pozytywnym państwowym egzaminie? Odpowiadam NIE POWINNO BYĆ RÓŻNICY. Wniosek. Taka jazda dodatkowa nie powinna być bardziej niebezpieczna od tej po zdanym egzaminie państwowym. „POLAK” napisał niech rozwali tatusiowi auto… POLAKU POLAKU, a pozytywnym egzaminie państwowym nagle młody kierowca będzie więcej umiał i już nie rozwali tatusiowi pomyśl…..załóż także, że może w tej sytuacji być on z tatusiem (-; Drodzy koledzy instruktorzy wpadliśmy w pułapkę myślową. Może w konsekwencji tej zmiany zaliczenie kursu i egzaminu wewnętrznego będzie wówczas bardziej potrzebne niż w chwili obecnej a państwowy to już mniejsza sprawa… A szara strefa, nie ma jej już? Kolejny dzieciak z gromadą kolegów na drzewie przed 18 tym rokiem życia. Najlepiej chyba nic już nie robić

  4. Pan Piotr z Górnego Śląska trafił. W gruncie rzeczy chodzi o to by kursant często widział swojego instruktora i to na oczy. Nie, nie pomyliłem się to cytat;-) Tak naprawdę to kwitnie stan rzeczy w którym „system” hoduje słabe OSK. Tanio, taniej przede wszystkim od konkurencji , dużo kursantów i byle jak, ale kasa jest w OSK i przy okazji w Word-ach. Jest i koszt, dla absolwenta kursu. Płaci jak za zboże doszkalającym instruktorom i w Word-om. Ten kursant musi wiele razy „widzieć na oczy” instruktora, a także egzaminatora i przeciera te oczy ze zdziwienia i pyta – dlaczego ??? Wszyscy chcą zmian, na lepsze , wiecie przecież wskaźniki, brd, wypadki, koszty ubezpieczalni / super ten ostatni argument Panie Zenonie Maślak z Krotoszyna !!!/ itp. itd. Gęby pełne frazesów. Niech jednak wszyscy pamiętają, mojego nie ruszajcie, bo moje to moje. Smutne…. I na koniec. Przepraszam nieco przydługo już. Panie Tomaszu Maciejewski pyta Pan Redaktor oskarżająco „KTO TO WYMYŚLIŁ?” Wiem, wiem nie pracuje Pan wydawnictwie geograficznym, ale odrobinę wiedzy czyli znacznie więcej niż tylko gorliwości dziennikarskiej potrzeba. Nikt nie odpowiedział, spróbuję ja …. Otóż Francja; Wielka Brytania; Belgia; Dania; Hiszpania ….. i taki duży kraj parę kilometrów od Polic 😉 No, no….. Niemcy, bardzo dobrze. To oni wszyscy wymyślili te „rodzinne przejażdżki”.

  5. Pingback: ufabtb

  6. Pingback: Biladd Alrafidain

Dodaj komentarz